Szykują się do szóstej „Mazovii”
Choć szeroko nie jest znana, specjaliści uznają ją za jedną z najciekawszych i najlepszych w Polsce. To organizowana od 6 lat w okolicach Łomży impreza rekonstrukcyjna „Mazovia”. Jej uczestnicy starają się w sposób jak najbardziej możliwy „cofnąć się” do początków XIII wieku. W tym roku uczestniczyć w niej ma około 150 osób nie tylko z Polski. Prawie wszystko związane z „Mazovią” okryte jest tajemnicą. Wiadomo, że będzie pod koniec sierpnia i że gdzieś w lasach Czerwonego Boru. - Imprezę organizujemy za swoje pieniądze i chcemy przez te kilka dni poczuć się jak w średniowieczu. Nawet rekonstruktorzy dopuszczani są do udziału w niej dopiero po weryfikacji – mówi Krzysztof „Indar” Babiński, organizator „Mazovii”. - Przed współczesnością i widzami przez te kilka dni się ukrywamy - dodaje.
- Aby uczestniczyć w takiej imprezie trzeba przejść weryfikację posiadanego sprzętu i ubrań i otrzymać zaproszenie. Tu z byle uzbrojeniem się nie wchodzi. Wszystko co mamy musi być takie jak na początku XIII wieku - podkreśla Babiński.
Rekonstruktorzy w trakcie „Mazovii” odgrywają epizody z życia średniowiecznych mieszkańców tych terenów. Kanwą opowieści będzie chrystianizacja terenów jaćwieskich. Tym razem średniowieczni pątnicy pielgrzymować będą do znajdującego się pod Łomżą miejsca śmierci św. Brunona z Kwerfurtu. Ale pielgrzymka ta będzie wiązała się z zagrożeniami ze strony pogańskich zbójców. Potrzebni będą więc i wojowie stanowiący eskortę pątników.
- O innych rekonstrukcjach np. tej pod Grunwaldem czy nam bliższej pod Tykocinem w mediach mówi się dużo, bo je robi się także z myślą o widzach, których ma być jak najwięcej. U nas nie ma komercji, ale jest dbałość o historyczną dokładność – podkreśla Krzysztof „Indar” Babiński, dodając, że w całej imprezie chodzi o to aby wiernie odtworzyć nie tylko uzbrojenie, ale także stroje i całe obozowe życie jakie mogło się toczyć we wczesnym średniowieczu. - My nie mamy zapałek, a krzesiwa. Z tkanin dopuszczamy jedynie wełnę, len no i jedwab. Wzory na stroje, zbroje, czy broń pochodzą albo z wykopalisk, albo z materiałów ikonograficznych i muszą dokładnie odpowiadać epoce.
Rekonstruktorzy, którzy przyjeżdżają na „Mazovię” nie mają ze sobą nawet jedzenia, a co najwyżej surowe mięso, żywy inwentarz, i ziarna, ewentualnie ręcznie zmieloną mąkę.
- Specjalnie na te imprezę zbudujemy w obozowisku gliniany piec w którym będziemy wypiekać podpłomyki, czy jakieś bułki – dodaje Babiński.
Także walki do których dochodzi pomiędzy odtwarzającymi role wojów i zbójników rekonstruktorów są maksymalnie prawdziwe.
- Jeśli zbroja jest odpowiednia, to nikomu nic złego stać się nie może – mówi Babiński, dodając, że w trakcie odbytych dotychczas pięciu imprez nigdy nie trzeba było wzywać pomocy medycznej, a ewentualne obrażenia to sińce i otarcia. - Oczywiście, my też uważamy na to jak walczymy. Nie można mieć żadnych ostrych pik, które mogłyby przebić kolczugę, ale miecze i topory są jak najbardziej prawdziwe – podkreśla. Rożnica polega tylko na tym iż broń jest tępa.
O łomżyńskiej „Mazovii” rekonstruktorzy mówią, że należy do najlepszych imprez XIII-wiecznych w Polsce. Coraz więcej osób chce też w niej uczestniczyć. Organizatorów cieszą zgłoszenia z innych państw, bo pozwala to na wierniejsze odtwarzanie historycznych wydarzeń.
- Tu, w okolicach Łomży i Wizny kończyło się Mazowsze, a trochę dalej były już plemiona pruskie, jaćwieskie, litewskie czy ruskie. Nawet nasze stroje czy uzbrojenie jest bliższe do uzbrojenia wykorzystywanego przez te plemiona niż do tego które było na wyposażeniu wojów z Wielkopolski czy Małopolski, taka była specyfika Mazowsza – mówi Babiński.
Rekonstruktorzy podkreślają, że ich zamiłowanie do historii nie kończy się na takich imprezach. Mówią, że ta pasja jest bardzo kosztowna, przy czym nie tyle finansowo, co czasowo.
- My bardzo dużo pracujemy na co dzień wertując źródła, dokumenty, przeglądając ryciny... To taka archeologia – mówią.
zobacz fotogalerię Marka Maliszewskiego z Mazovii 2010