Przejdź do treści Przejdź do menu
piątek, 26 kwietnia 2024 napisz DONOS@
Lucyna Osiecka-Pakuła

Szkolnictwo pedagogiczne w Łomży po I wojnie światowej

Daty założenia Męskiego Seminarium Nauczycielskiego w Łomży nie znam. Wiem jedynie, że w roku 1918 pan Chalamoński już tam pracował, podobnie jak p. Auguściak i p. Malinowska, w latach dwudziestych.

W seminarium uczył się nasz ojciec Józef Osiecki – w Polsce po wojnie było mało szkół. Nasza ciocia, Stanisława Osiecka po I wojnie światowej przez rok pracowała w gimnazjum w Lipnie, następnie rozpoczęła studia na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Matematycznym, a potem przeniosła się na Wydział Polonistyczny. Do dzisiaj posiadam jej legitymację studencką oraz paszport wydany przez władze rosyjskie. Po ukończeniu studiów została skierowana do Wołkowyska jako nauczycielka języka polskiego. Jak wspominała – w Wołkowysku w tym czasie chodniki były z desek. Jeżeli się oderwały gwoździe a był deszcz i błoto, to efekt nie trudno sobie wyobrazić... W latach 1930–31 Stanisława Osiecka została przeniesiona do Łomży, jako nauczycielka języka polskiego w Męskim Seminarium Nauczycielskim przy ulicy Stacha Konwy. W roku 1930 zabrała z Lipna rodziców, tj. Franciszka i Marię Osiecką oraz mnie. Dziadkowie wychowywali mnie w Lipnie (gdzie ukończyłam pierwszą klasę szkoły podstawowej) od śmierci mojej matki Doroty; miałam wtedy półtora roku. W Łomży rozpoczęłam naukę w Szkole Ćwiczeń od klasy drugiej, zakończywszy ją w klasie szóstej. W tym czasie przybyła do Łomży siostra, 4-letnia wówczas Jadwiga. Pamiętam zabudowę kompleksu seminarium nauczycielskiego. Od strony parku, w pierwszym dwupiętrowym budynku mieściło się mieszkanie dyrektora oraz pracownie rysunków, robót i biologii. Szczególnie zapamiętałam pracownię biologiczną ze względu na to, iż znajdował się tam „kościotrup”, który nas bardzo przerażał. W budynku tym zajęcia mieli też uczniowie seminarium nauczycielskiego – seminarzyści. My, jako klasy „ćwiczeniówki”, korzystałyśmy w tym budynku z odpowiednich pracowni. Na prawo była brama wjazdowa z murowanym łukiem. Obok niej znajdował się dwupiętrowy budynek mieszkalny dla nauczycieli. Tuż za nim łącznik – nieduży parterowy budynek, gdzie znajdowały się szatnie, a okresowo także dożywianie (mleko, kakao, pieczywo). Dalej na prawo był jednopiętrowy budynek szkolny. Vis-a-vis budynku mieszkalnego znajdowało się wejście do szkoły. Budynek szkolny przedzielony był przez środek korytarzem, po którego bokach mieściły się sale lekcyjne. Mniej więcej pośrodku szkoły znajdował się hol, w którym zimą podczas przerwy chodziliśmy parami wokoło. Natomiast latem wychodziliśmy na podwórze. Na pierwszym piętrze, naprzeciw klatki schodowej, znajdował się gabinet dentystyczny, pokój nauczycielski oraz sekretariat, gdzie pracowała pani Kamila Majewska, która miała syna Edwarda. Naprzeciw budynku szkolnego znajdował się plac wysypany piaskiem, a tuż za nim parterowa sala gimnastyczna. Wejście do niej zlokalizowane było od strony szpitalika – małego parterowego budynku, w którym znajdowała się opiekunka, sale oraz izolatka dla chorych seminarzystów i uczniów. Do sali gimnastycznej wchodziło się po kilku schodkach. W budynku tym, na prawo znajdowało się mieszkanie pracownicze, a na lewo – wejścia do dwóch szatni: dla dziewcząt i chłopców, z których wchodziło się bezpośrednio do sali gimnastycznej. Z tyłu budynku znajdowało się drugie wejście do korytarza, a po bokach dwa pokoiki służące jako garderoby dla uczniów biorących udział w przedstawieniach i występach szkolnych. Za salą gimnastyczną znajdowało się duże boisko do gry w koszykówkę oraz w piłkę nożną. W końcowej części boiska urządzono skocznię. Kompleks seminaryjny oddzielony był płotem od bursy „mierniczówki”. Wzdłuż niego rosły krzaki oraz duże drzewa, na które wchodziłam przeszło sześćdziesiąt – siedemdziesiąt lat temu. Za boiskiem sportowym znajdował się ogród rekreacyjny z trawnikami, klombami, ścieżkami oraz ławkami. Za nim – ogród warzywno-owocowy, który uprawiały siostry zakonne, prowadzące jednocześnie internat, kuchnię i hodowlę świń. Na lewo był kort tenisowy, a dalej stawy Makowskiego, które zamarzając zimą zamieniały się w tor łyżwowy dla młodzieży szkolnej oraz dzieci z miasta. Kort tenisowy sąsiadował z ogrodem dyrektorskim. Naprzeciw bramy wjazdowej znajdował się dwupiętrowy budynek, w którym mieścił się internat dla uczniów Gimnazjum Męskiego T. Kościuszki oraz seminarzystów. W jego szczycie – kuchnia oraz stołówka, naprzeciw chlewnia, a między nimi – wejście do ogrodu dyrektorskiego. Za chlewniami było WC dla personelu nauczycielskiego, a potem rozciągało się wybrukowane podwórze i budynek gospodarczy z koniem, bryczką, może i krowami. Na jego dachu umieszczona była przybudówka, z zapasem siana. Między budynkiem gospodarczym a kortem znajdowały się drzewa morwowe, z żółtawymi owocami o słodkim smaku. Między boiskiem a drogą wiodącą do podwórza stał budynek z czterema wejściami – była to ubikacja dla uczniów. Kilka lat przed wojną skanalizowano ulicę Stacha Konwy i w szkole zainstalowano ubikację oraz doprowadzono wodę do budynków mieszkalnych. Posiadam zdjęcia budynku mieszkalnego obejmującego część, w której zamieszkiwałyśmy wraz z ciocią oraz część, w której zamieszkiwali państwo Józińscy. Za nim widać łącznik, szkołę ćwiczeń oraz dwa budynki bursy szkoły mierniczej, znajdującej się przy ul. Legionów. Mam również zdjęcie sali gimnastycznej wykonane podczas szkolnej choinki w 1931 r. Zdjęcie oprócz choinki przedstawia aniołki oraz uczniów ćwiczeniówki. Na środku sali była mokra plama – niestety któryś z maluchów zsiusiał się. „Zsiusiał, bo musiał”. Mam także dwa zdjęcia grona nauczycielskiego wraz z seminarzystami. Pierwsze – na tle drzwi wejściowych do szkoły. W środku dyrektor Małek, kierownik „ćwiczeniówki” pan Kochański, profesor Osiecka, pan Józiński, potem pan Fedyszyn, który był po wojnie dyrektorem Liceum Pedagogicznego. Jeżeli chodzi o losy profesorów, to pan Kochański przeniesiony został do Ostrołęki. Miał dwie córki „Dziubę” i „Dzidkę” oraz dwie pasierbice: Janinę Saniewską, która potem przyjeżdżała na zjazdy łomżyniaków oraz starszą Halinę, która miała dwójkę bliźniaków – chłopców, których odwiedziłam wraz z moją babcią, gdy zamieszkiwaliśmy w jednym budynku w Łomży. Niestety, chłopcy ci razem się urodzili i razem potem zginęli w Ostrołęce od wybuchu niewypału. Państwo Józińscy przenieśli się w 1939 roku do Białegostoku, ponieważ pan Józiński mianowany został inspektorem szkolnym. Podczas okupacji sowieckiej pani Józińska wraz z córką Irką i synem Jurkiem wywiezieni zostali do Kazachstanu, gdzie pani Józińska zginęła tragicznie rozszarpana przez byka. Natomiast Irka i Jurek wraz z wojskiem gen. Andersa dostali się do Anglii. Jak mówiła ich bratanica – prawdopodobnie wrócili do Polski. Ponieważ pan Józiński był oficerem, podzielił los reszty polskich oficerów, zatrzymanych przez Sowietów. Natomiast symboliczny grób pana Kochańskiego znajduje się na zabytkowym cmentarzu łomżyńskim. Pan Fedyszyn mieszkał jakiś czas naprzeciw naszego mieszkania. Gdy był chory, babcia w moim towarzystwie zanosiła mu posiłki. Był to wspaniały, cudowny człowiek, świetny pedagog, nauczyciel z powołania, oddany młodzieży, opiekuńczy. Zdjęcie grona pedagogicznego było wykonane w 1931 r. przez Rembranta, przedwojennego fotografa. Drugie zdjęcie przedstawia grono pedagogiczne wraz z seminarzystami na szkolnym boisku. Znajdują się na nim pan Kłos – profesor od śpiewu, pan Józiński, pani Osiecka i ksiądz Kłoskowski. Profesor Osiecka podczas pracy w seminarium otrzymała doktorat z filozofii u prof. Kotarbińskiego. Ponadto posiadam zdjęcie naszej klasy, gdzie seminarzyści prowadzili zajęcia z języka polskiego. Znajdują się na nim uczniowie naszej klasy, seminarzyści, profesor Osiecka oraz wychowawczyni, pani Piotrowska. Ostatnim dyrektorem seminarium męskiego był profesor Laskowski. Mieszkał wraz z żoną i córką Krystyną, którym – niestety – spłatałam figla i musiałam później za to przepraszać. Na dwa lata przed wojną stopniowo zaczęto przekształcać seminarium nauczycielskie w seminarium nauczycielskie żeńskie, ale czy to na pewno było seminarium czy liceum – dokładnie nie wiem, ponieważ byłam już w szkole średniej i nie miałam kontaktu z nimi. Dyrektorką była pani Rutkowska, która korzystała z mieszkania dyrektorskiego. Zamieszkiwała tam z kuzynką w moim wieku, więc kontaktowałyśmy się i byłam w ich mieszkaniu. W pałacu Chodźki prawdopodobnie znajdowało się Seminarium Nauczycielskie Żeńskie im. Narcyzy Żmichowskiej. W mojej pamięci wyżej wymieniony pałac kojarzy mi się z internatem dla uczennic Gimnazjum im. Marii Konopnickiej, na rogu placu Kościuszki i ulicy Zjazd. Prof. Stanisława Osiecka w latach 1935–39 uczyła języka polskiego w gimnazjum i liceum żeńskim w klasach „a” z językiem francuskim, natomiast klasy „b” uczyły się języka niemieckiego. Przed samą wojną prof. Osiecka uczyła klasy maturalne w Gimnazjum Męskim im. T. Kościuszki przy ul. Bernatowicza. W roku 1939 wymówiono mieszkania nauczycielom, jak i pozostałemu personelowi nie zatrudnionemu w Liceum Pedagogicznym Żeńskim. My zamieszkaliśmy na rogu ulicy Krótkiej i Długiej w kamienicy doktora Czarneckiego. 1 września 1939 roku Niemcy hitlerowskie napadły na Polskę, większość mieszkańców Łomży została zgodnie z miejscem zatrudnienia ewakuowana wagonami towarowymi. Dojechaliśmy razem do Siedlec, gdzie część wagonów skierowano do Janowa Podlaskiego. Nad pozostałe wagony w Siedlcach nadleciały samoloty niemieckie i zbombardowały stojący skład pociągu. Część ludności zginęła lub została ranna, dyrektor Gimnazjum Żeńskiego Celestyna Orlikowska, mimo kontuzji, została przetransportowana do Warszawy. My powróciłyśmy do swojego dawnego mieszkania, tak samo jak część personelu seminarium. W latach 1939–41 władze radzieckie otworzyły tzw. „dziesięciolatkę” – od klasy pierwszej do maturalnej. Uczyli w niej dawni nauczyciele gimnazjum języka białoruskiego i rosyjskiego, uczyli nauczyciele ZSRR.W internacie „mierniczówki” utworzono popołudniową i wieczorową dziesięciolatkę, której dyrektorem był prof. Siemaszko. Uczyli się w niej „rozbitkowie” z gimnazjum kupieckiego i ze szkoły mierniczej z al. Legionów. Oba te kompleksy rozdzielał płot oraz wspaniałe, wielkie stare drzewa. Wraz z nami zamieszkiwał prokurator radziecki z żoną i nowo narodzonym synkiem. Uczestniczył on w rozprawach konspiracyjnej młodzieży, m.in. Urszuli Mioduszewkiej, Hanki Wójcickiej, Karola Pawłowskiego i innych. Myśmy solidaryzowali się z nimi, biegając pod okna sali sądowej przy ul. Stacha Konwy 13. W nocy z 21 na 22 czerwca 1941 roku Niemcy napadły na Związek Radziecki. Nad miastem latały samoloty, dookoła słychać było odgłos rozrywających się pocisków oraz wybuchy bomb. Prokurator twierdził, że są to jedynie manewry, ale czym prędzej udał się na ulicę Polową do siedziby NKWD. Na miejscu okazało się, że budynek został zbombardowany. Prokurator wrócił do domu po żonę i dziecko i zbiegł w stronę Białegostoku. Siostra Jadwiga dowiedziała się, że prokurator podczas ucieczki zginął. Władze szkolne radzieckie zorganizowały kurs dla nauczycieli podczas wakacji 1940 r. M.in. osobiście brałam w nim udział. Jako anegdotkę mogę dodać, iż pewnego razu podczas zajęć zostałam wywołana przez nauczyciela radzieckiego do odpowiedzi. Zamiast mnie ciocia Osiecka zerwała się z ławki i odpowiedziała na zadane pytania na ocenę dobrą. Nauczyciel zorientowawszy się, że jest druga Osiecka, zapytał także mnie – odpowiedziałam na ocenę dostateczną, która powędrowała na konto cioci Osieckiej. Po wkroczeniu Niemców nadal korzystaliśmy ze swego mieszkania. W Łomży zaczęto organizować tajne nauczanie. Pewnego razu do naszego mieszkania wszedł Niemiec i zobaczywszy, że ciocia siedzi nad książkami szkolnymi powiedział, że sam też jest nauczycielem, nie wyciągnął żadnych konsekwencji i wyszedł. W tym okresie zamieszkiwał z nami ostatni dyrektor Gimnazjum Męskiego im. T. Kościuszki, Chmiel. Następnie Niemcy kazali opuścić wszystkim mieszkania zlokalizowane w kompleksie pedagogicznym oraz w bursie „mierniczówki”. Utworzyli tam hotel dla Niemców. Podczas ofensywy wojsk radzieckich na Łomżę i okolice poszliśmy do wujostwa Kokoszczyńskich na Skowronki i ukrywaliśmy się na Pulwach. Niemcy podpalili cały kompleks seminarium oraz bursę „mierniczówki”. Widzieliśmy, jak płonęły nasze budynki, tak jak Neron oglądał swój płonący Rzym, z tym że on go celowo podpalił. Na okres około pół roku front zatrzymał się na linii Narwi. W Piątnicy stacjonowały wojska niemieckie, a w Łomży – radzieckie. Z ciocią zostałyśmy ewakuowane do kuzynów Kokoszczyńskich we wsi Pstrągi pod Zambrowem, natomiast dziadkowie z siostrą Jadwigą byli po stronie niemieckiej – początkowo u państwa Wszeborowskich w Nagórkach, a następnie ewakuowano ich dalej. W Pstrągach kopałyśmy kartofle, żeby zarobić na utrzymanie. Jesienią 1944 roku w Białymstoku powstało Kuratorium Szkolne. Polecono odnaleźć profesor Osiecką, by zorganizowała Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące w Zambrowie. Wtedy wraz z ciocią przeniosłyśmy się do Zambrowa. Mieszkałyśmy w małym pokoju. Z tego czasu pamiętam pewien przykry incydent, który doprowadził mnie do łez: gdy na pościeli znalazłam... wesz odzieżową. Ciocia, jako pracownik kuratorium, ja jako sekretarka oraz pracownicy administracji otrzymywaliśmy posiłki, tzn. zupę i chleb. W tym czasie rozpoczęłam pierwszą pracę pedagogiczną – uczyłam córkę gospodarzy czytać i pisać, za co otrzymywałam codziennie litr mleka. Przy ul. Białostockiej przydzielono drewniany budynek na potrzeby szkoły. Na górce była facjatka, od frontu zamieszkiwała gospodyni, a myśmy miały z boku jeden pokój mieszkalny. Mieszkała z nami pani Chętnikowa wraz z córką – bibliotekarka z Łomży. Jej mąż był wojskowym. Na parterze znajdowały się klasy lekcyjne, tj. dwa małe pokoiki oraz dwa większe, po obu stronach korytarza. W jednym z małych pokoi mieszkała Celinka Chwiałkowska. Tam też znajdował się sekretariat. Jesienią 1944 roku rozpoczęły się lekcje w gimnazjum i liceum. Młodzież garnęła się do nauki – i ta z Zambrowa, jak i ta z okolicznych wsi. Były cztery klasy gimnazjalne i dwie licealne. Druga klasa licealna początkowo miała profil pedagogiczny, ponieważ w czasie wojny zginęło wielu nauczycieli i kadry były bardzo potrzebne. Nie wszystkim się to jednak podobało. Część uczniów z tajnego nauczania o profilu matematyczno-fizycznym, m.in. Tadeusz Mieczkowski i Henryk Grabowski, zbuntowała się i przestała chodzić do klasy pedagogicznej. Kiedyś w drodze na zajęcia uczniowie zauważyli samotnie lecący samolot niemiecki, który zrzucił bombę. O mały włos nie zginęli. Skończyło się na strachu i obsypaniu ziemią. Profesor Osiecka zeszła z góry z lampą naftową i uspakajała uczniów. Potem klasa została podzielona: 14 uczniów w klasie o profilu matematyczno-fizycznym; pozostała trzynastka uczyła się nadal w klasie o profilu pedagogicznym. Niektóre lekcje były łączone. Przedmiotów pedagogicznych uczył nas Eugeniusz Kraszewski, a dydaktyki – Franciszek Wasążnik. W styczniu 1945 r. nastąpiła ofensywa wojsk radzieckich i Niemcy zostali wyparci z Piątnicy i pognani aż do Berlina. W związku z tym w lutym przerwano naukę w Zambrowie i przenieśliśmy się wraz z innymi mieszkańcami Łomży z powrotem do naszego miasta. Początkowo zamieszkałyśmy z ciocią przy ul. Dwornej, u pani pielęgniarki Suryn. Na siedzibę Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego przydzielony został stylowy pałac Chodźki. Był to dwupiętrowy budynek z przygórkami mieszkalnymi na górze, z dachem pokrytym blachą. Jednakże brakowało szyb w oknach oraz drzwi, dlatego też wkrótce rozpoczęto remont budynku. Całkowicie brakowało wyposażenia szkoły. Mieszkańcy Łomży oraz okolicznych wsi przywozili co mogli: kilkanaście ławek szkolnych, stoliki, szafki oraz deski i pnie drzew, z których robiono ławy dla uczniów. Poza tym, kto mógł przywoził opał w postaci drzewa, torfu, gałęzi, a do internatu różne produkty żywnościowe. Wraz z Celinką Chwiałkowską przyjmowałam dostarczone dobra. Po wyremontowaniu szkoły uczniowie zapisywali się do klas na podstawie posiadanych świadectw lub – gdy świadectw brakowało – młodzież poddawana była egzaminom sprawdzającym. Podczas jednego z takich egzaminów, gdy jeden z uczniów nie radził sobie z rozbiorem gramatycznym zdania, profesor Osiecka zapytała go, skąd przybywa. Uczeń przyznał, iż wrócił z Kazachstanu. Na to profesor zaliczyła mu egzamin i przyjęła do szkoły. W pierwszych dniach marca zostało otwarte Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące. Rozpoczęto naukę w klasach gimnazjalnych oraz licealnych. Nasza klasa maturalna, która rozpoczęła naukę w Zambrowie, w dalszym ciągu posiadała dwa profile nauczania. Mieliśmy przedwojenne ławki szkolne, w których siedziało po trzech uczniów. Jednocześnie zorganizowano internat dla chłopców, który prowadziła pani Michalina Serdakowska. Nauczali nas dawni profesorowie z Gimnazjum Męskiego jak i Żeńskiego: Stanisława Osiecka, Jadwiga Dąbrowska, Stanisława Truskolaska, państwo Oświęcimscy, Zygmunt Filipczak, Janina Wysłouch, Julia Suryn, Kazimierz Dzieniszewski, Eugeniusz Kraszewski, Franciszek Wasążnik, Zygmunt Maryniak, ksiądz Jan Tyszka. Wraz z rozwojem szkoły zwiększała się ilość profesorów. Powstały również tzw. klasy semestralne dla uczniów, którzy z powodu wojny byli opóźnieni w nauce. W ciągu roku przerabiali oni dwie klasy, przygotowując się do matury. Poza tym istniała kilkuosobowa grupa bardziej zaawansowanych uczniów tajnego nauczania, którzy przygotowywali się do egzaminu maturalnego i pokonując drogę na piechotę zdawali go przed komisją egzaminacyjną w Białymstoku. Wśród tych uczniów byli m.in. Jurek Świątkowski, Stanisław Szcześniak, Jadwiga Chudzińska, Lilka Tesmanówna, Rysiek Wróblewski, Wanda Wyrzykowska i inni. Po zdaniu matury uczniowie ci rozjechali się na studia po całej Polsce, przeważnie jednak kontynuowali naukę w Krakowie, Warszawie i Łodzi (sekretarka szkoły, Celinka Chwiałkowska). Czasy te były dość trudne z powodu prześladowań i represji oraz toczących się walk partyzanckich. Niejednokrotnie chłopcy byli aresztowani albo opuszczali szkołę łomżyńską i wyjeżdżali w inny koniec Polski. Pamiętam fakt, gdy do szkoły zgłoszono się po jednego z uczniów. Nasz dzielny woźny Gabriel Wiśniewski powiadomił nauczyciela, który poszukiwanemu uczniowi wstawił w dzienniku nieobecność. Natomiast uczeń ten opuścił klasę przez okno, wychodząc na drzewo. Przebywał tam do czasu, aż było pewne, że zakończono go poszukiwać. Następnego dnia już go w szkole nie było. Kancelarię szkoły początkowo prowadziłam ja, Celinka Chwiałkowska, a później pani Majewska. Lekcje prowadzono na dwie zmiany – poranną i popołudniową. W kuchni zorganizowano stołówkę dla uczniów i personelu. 7–8 lipca klasa nasza zdawała maturę, najpierw z języka polskiego i matematyki, potem egzaminy ustne. Jesienią 1945 r. uczniowie klasy matematycznej i pedagogicznej wyruszyli na studia do Warszawy, Łodzi (która nie była zniszczona) i Krakowa. Z klasy pedagogicznej tylko Hela Karwowska została nauczycielką w Mątwicy, ale wkrótce zmarła. Ja początkowo rozpoczęłam studia stomatologiczne, a następnie – po zamążpójściu – studiowałam na Wydziale Lekarskim. Po skończeniu studiów rozpoczęłam praktykę w Szpitalu Psychiatrycznym w Kochanówce (mieszkałam po drugiej stronie Łodzi, w kierunku Pabianic). W tym czasie miałam już półtorarocznego syna, a z następnym byłam w ciąży. Wobec powyższego przeniosłam się do Szpitala Psychiatrycznego w Choroszczy. Zawsze chciałam studiować na wydziale pedagogicznym, jednakże ciocia nigdy się na to nie zgodziła. Mimo tego przez ponad 15 lat byłam nauczycielką – już podczas studiów, a także podczas pracy. Początkowo uczyłam w Gimnazjum Fotograficznym. Jak się ciotki z Łodzi śmiały z przedmiotów... Uczyłam historii, chemii i higieny. Następnie byłam przez półtora roku asystentką na Wydziale Fizjologii Akademii Medycznej w Łodzi. Przez pół roku uczyłam w Łodzi w szkole podstawowej. Pracując w pogotowiu, zostałam wezwana do niespokojnego pacjenta. Od dyspozytorki dowiedziałam się, że „w Łomży pracują „przyjezdni lekarze”... Ja jej na to: „Nie jestem żadnym przyjezdnym, ale powrotnym lekarzem”. Byłam bowiem po drugim powrocie do mojego miasta. Pracując w przychodni łomżyńskiej uczyłam przez 10 lat w Zespole Szkół Medycznych – w Liceum Medycznym oraz w Studium Pomaturalnym (nazwałam je Sorboną), w przedwojennym szpitalu św. Ducha. Uczyłam tam psychiatrii i neurologii. Ponieważ brakowało książek opracowałam dwie edycje skryptów z psychiatrii i neurologii, tytułując je na podstawie książek profesorów i opracowując pod względem dydaktycznym dla uczennic szkół medycznych. Za drugą edycję zapłaciłam sama, gdyż komitet rodzicielski nie miał pieniędzy. W 1991 r. z powodu braku środków finansowych w szkole, niestety, nie mogłam kontynuować pracy pedagogicznej. Dopiero po roku zdobyłam się na pójście ul. Nadnarwiańską, by popatrzeć na szkołę, w której uczyłam... Obecnie, gdy zobaczę w telewizji nauczyciela otwierającego dziennik, czuję ukłucie w sercu z tęsknoty i z uczuciem żalu, że ja już nie uczę. Po odbudowaniu przedwojennego budynku Gimnazjum przy ul. Bernatowicza, Gimnazjum i Liceum z pałacu Chodzki zostało tam przeniesione i przywrócono mu imię Tadeusza Kościuszki. Aktualnie liceum to cieszy się wysoką renomą ze względu na wysoki poziom nauczania, absolwentów studiujących w najlepszych szkołach wyższych oraz zajmujących wysokie stanowiska w Polsce i za granicą oraz ze względu na wspaniałą kadrę pedagogiczną, pracującą pod kierunkiem wieloletniego dyrektora Zygmunta Zdanowicza, doskonałego organizatora i koordynatora, wspaniałego pedagoga i wychowawcy, oddanego całkowicie swojej szkole oraz młodzieży. Jesienią 1945 r. mgr Eugeniusz Kraszewski zorganizował Liceum Pedagogiczne z internatem w kamienicy pani Selerowskiej przy ul. Legionów, gdzie obecnie swoją siedzibę mają „Kontakty”. Po odrestaurowaniu budynku Gimnazjum Żeńskiego przy placu Kościuszki, Liceum Pedagogiczne zostało tam przeniesione. Dyrektorem liceum został wspaniały profesor Fedyszyn, były nauczyciel z Męskiego Seminarium Nauczycielskiego przy ul. Stacha Konwy. Był on również kierownikiem szkoły powszechnej nr 6 mieszczącej się na rogu ulicy Giełczyńskiej i Dwornej, naprzeciw Katedry. Za budynkiem Liceum Pedagogicznego znajdował się „Pałac Chodźki”. Używam czasu przeszłego, ponieważ bezmyślnie, bez uwzględnienia pałacu zabytkowego, „jakaś pani architekt” zamieniła ten piękny obiekt w zwykłą „chałupę”, przekształcając dwupiętrowy budynek, w którym mieści się internat. W latach osiemdziesiątych powróciłam z radością do swojej Łomży. Pracowałam w Wojewódzkiej Przychodni Zdrowia Psychicznego. Jako kierownik otworzyłam Oddział Dziennego Pobytu dla pacjentów z Łomży, jak i z najbliższych okolic. Za Łomżą tęskniłam zawsze, chciałam tu powrócić, przyjeżdżałam na wszystkie Zjazdy Łomżyniaków, a gdy nadarzyła się okazja, mimo że byłam ordynatorem w Choroszczy – przeniosłam się do Przychodni Zdrowia Psychicznego w Łomży. Mimo że ciocia nie pozwoliła mi, wykorzystałam swoją maturę pedagogiczną i pracowałam jako nauczyciel przez przeszło 15 lat. Przecież psychiatria to jest „pedagogika specjalna”... Nic dziwnego, że ciągnęło mnie do pracy w szkole, gdyż „urodziłam się w szkole”, mieszkałam w szkole, z nauczycielskiego chleba wyrosłam i wykształciłam się dzięki prof. Stanisławie Osieckiej. Po raz trzeci wróciłam do Łomży, a właściwie „uciekłam” ze swego mieszkania w Choroszczy do Łomży, gdzie, niestety – teraz jestem zmuszona wynajmować mieszkanie. Gdy po raz trzeci zamieszkałam w Łomży, moimi najbliższymi sąsiadami zostali państwo Trembińscy. Pan Tadeusz Trembiński był inspektorem szkolnym. Byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni ze sobą. Z tym wspaniałym małżeństwem nauczycielskim dzieliliśmy razem radości i smutki, żyliśmy jak rodzina. Często przyjeżdżały córki – Barbara z mężem oraz Maryla. Wspólnie spędzaliśmy czas na rozmowach, wspominając stare czasy. Państwo Trembińscy przenieśli się potem do Gdyni, gdzie mieszkała Barbara. Niestety, pani Trembińska zachorowała, zabrano ją do szpitala, gdzie po niedługim czasie zmarła. Natomiast pan Trembiński żył przeszło 90 lat. Przez wiele lat przysyłał mi życzenia, jak tylko nadarzała się okazja. Po jego śmierci nadal utrzymuję kontakt z jego córkami. Ostatnio otrzymałam kartę napisaną ze smutkiem i żalem za przeszłymi czasami, gdy córki przyjeżdżały do rodziców i wspólnie spędzałyśmy miłe chwile. Pamiętam, gdy pan Trembiński kończył 80 rok życia, to obchodził swój jubileusz z rodziną i gośćmi, między którymi siedziała moja... kotka Kizi. Ja pojechałam wtedy do dzieci mieszkających w Choroszczy...

Lucyna Osiecka-Pakuła


 
 

W celu świadczenia przez nas usług oraz ulepszania i analizy ich, posiłkujemy się usługami i narzędziami innych podmiotów. Realizują one określone przez nas cele, przy czym, w pewnych przypadkach, mogą także przy pomocy danych uzyskanych w naszych Serwisach realizować swoje własne cele i cele ich podmiotów współpracujących.

W szczególności współpracujemy z partnerami w zakresie:
  1. Analityki ruchu na naszych serwisach
  2. Analityki w celach reklamowych i dopasowania treści
  3. Personalizowania reklam
  4. Korzystania z wtyczek społecznościowych

Zgoda oznacza, że n/w podmioty mogą używać Twoich danych osobowych, w postaci udostępnionej przez Ciebie historii przeglądania stron i aplikacji internetowych w celach marketingowych dla dostosowania reklam oraz umieszczenia znaczników internetowych (cookies).

W ustawieniach swojej przeglądarki możesz ograniczyć lub wyłączyć obsługę plików Cookies.

Lista Zaufanych Partnerów

Wyrażam zgodę