Przejdź do treści Przejdź do menu
piątek, 02 maja 2025 napisz DONOS@

MIROSŁAW ROBERT RAFAŁ DEREWOŃKO

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W nocy z soboty na niedzielę zmarł Jerzy Rudnicki (1926-2008), łomżyński

ortopeda, malarz amator i miłośnik dziejów i zabytków Ziemi Łomżyńskiej. Autor

naszej monumentalnej „trylogii historycznej” przedstawił blisko 150 miast,

miasteczek i wsi od Kolna po Zambrów, przez Łomżę aż po Grajewo. Latami gromadził

fiszki z informacjami o budowlach nawet tak niepozornych jak krzyż przydrożny i o

ludziach, którzy przez stulecia tworzyli historię i codzienność naszego regionu.
Jerzy Rudnicki w sobotę 15 marca 2008r.

Bardzo lubili go twórcy i działacze kultury: za uśmiech, pogodę ducha i

skromność. Był wzorowym uczestnikiem niemal wszystkich wernisaży w Galerii N i

Galerii Sztuki Współczesnej. Zawsze miał swoje zdanie, ale przedstawiał je bez

zacietrzewienia, raczej ciekaw, jak zareagują adwersarze. Zdążył jeszcze napisać

500 stron gęstego maszynopisu na temat obrony przedmieścia Łomża w lipcu-sierpniu

1920 i wrześniu 1939 r.
Pogrzeb Jerzego Rudnickiego odbędzie się w środę, 19 marca o godz. 14 na

cmentarzu katedralnym przy ul. Kopernika w Łomży.  

Jerzy Rudnicki urodził się 26 września 1926 roku w Łomży. W 1954 r. ukończył

studia na wydziale lekarskim Akademii Medycznej w Poznaniu. Podczas studiów

przyszły lekarz uczył się śpiewu klasycznego u prof. Wincentego Nowakowskiego. Do

Łomży powrócił w 1965 r. Został ordynatorem oddziału ortopedyczno-urazowego w

szpitalu miejskim jako specjalista: chirurg, ortopeda-traumatolog i w zakresie

medycyny społecznej.
Był wiceprezesem Łomżyńskiego Towarzystwa Muzycznego, którego działalność

doprowadziła do powołania Łomżyńskiej Orkiestry Kameralnej. Należał do

Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury i przewodniczył Wojewódzkiej Radzie

Regionalnych Towarzystw Kultury. Działał w Międzynarodowym Stowarzyszeniu Twórców

Kultury i Narodowej Radzie Kultury. Otrzymał z rąk Ministra Kultury i Sztuki na

III Kongresie Regionalnych Towarzystw Kultury Złoty Krzyż Zasługi.
Żywo interesował się wieloma dziedzinami sztuki: literaturą, muzyką, architekturą

i malarstwem. Uczestniczył w plenerach, wystawach zbiorowych w kraju i za

granicą, w Łomży i w regionie. Swoją pierwszą wystawę indywidualną otworzył w

1988 r. w Wojewódzkim Domu Kultury, który mieścił się wówczas w Domu Katolickim

przy ul. Sadowej. Tworzył do ostatnich chwil...
Oprócz medycyny, kultury i sztuki, pasjonowała Go historia. Opracował,

zastrzegając, że "w ogólnym zarysie", trzy tomy "Zabytków ziemi łomżyńskiej".

Wydało je w latach 1998, 2001 i 2005 Towarzystwo Miłośników Rajgrodu. Wyznał,

opatrując je mnóstwem własnych rysunków piórkiem, że "chce utrwalić je w pamięci

potomnych".
Przypominamy w tych smutnych dla łomżyńskiej kultury dniach garść Jego własnych

wspomnień.

"Urodziłem się w miesiącu, w którym kwitną wrzosy, w roku, który niczym się nie

wyróżniał, a było to bardzo, bardzo dawno. Swoją obecność oznajmiłem tak wielkim

wrzaskiem, że słyszało go prawie pół miasta. Miasto, które zaszczyciłem swoją

obecnością, było piękne. Dla mnie piękniejszego miasta nie było na całym świecie.

Książka i kino kształciło moją wyobraźnię. Zainteresowałem się dość wcześnie

sztuką. Pierwszy elementarz odkrył przede mną cudowny skarbiec wiedzy. Rysunki z

elementarza można było z powodzeniem przerysowywać na płytkach chodnika. Tak

powstawała moja sztuka uliczna.

Prawdę mówiąc, nie byłem wierny jednej dyscyplinie sztuki. Kochałem wszystko, co

ją tworzyło. Był czas, że interesowałem się muzyką, tak dalece, że poświęciłem

się wokalistyce. Nie był to okres sprzyjający rozwojowi talentu. Trzeba było

wybierać między ideałem poezji a prozą życia codziennego. Wybrałem to drugie.

Zostałem lekarzem. Medycyna jest podobno również sztuką.

Moje zainteresowania w dziedzinie sztuki zmieniały się. Pasjonowała mnie przez

pewien okres literatura, zwłaszcza poezja i historia, przede wszystkim historia

sztuki. Ta ostatnia zawsze była moją pasją. Sztuka nawet w tej minimalnej postaci

pozwalała mi żyć i jestem jej za to bardzo wdzięczny.

W latach 80-tych XX wieku zakochałem się w malarstwie. Zawsze mnie ono pociągało.

Nie miałem jednak odwagi ani bodźca, żeby zacząć malowanie. Wiedziałem, że ono we

mnie siedzi i kiedyś się otworzy. Podziwiałem artystów. Wreszcie przyszło nagłe

objawienie. Doznałem olśnienia, zaczęła się fascynacja światłem, kolorem,

fakturą, kształtem. To było cudowne. Rozpocząłem podwójne życie. Jedno było

realistyczne, podbudowane szarością dnia codziennego, drugie plenerowe,

przesycone barwą, światłem, radością. Wyjazdy na liczne plenery w kraju i za

granicą były niezapomnianym przeżyciem. Potem były wystawy indywidualne i udział

w wystawach zbiorowych."

MRD
cz
pon, 17 marca 2008 15:28


*************************************************
Św. Wawrzyniec, kufer wianny i tabaka

Dwa miliony zwiedzających i 535 wystaw czasowych ma w dorobku Muzeum

Północno-Mazowieckie w Łomży, które otworzyło dziś w samo południe wystawę

jubileuszową „60 lat za nami...”. W Galerii Sztuki Współczesnej, goszczącej

czekające na remont siedziby przy ul. Dwornej muzeum, tłumów nie było, ale też

sale nie świeciły pustkami. Tym bardziej, że pojawiło się około 500 z ponad 26

tysięcy eksponatów.
Władze samorządowe nam dopisały, może oprócz władz miejskich – pocieszał się dyr.

Jerzy Jastrzębski, witając gości, wśród których byli, m.in., ks. bp Tadesuz

Bronakowski, przewodniczący sejmiku wojewódzkiego Mieczysław Bagiński, starosta

łomżyński Krzysztof Kozicki i b. wojewoda oraz b. marszałek podlaski Sławomir

Zgrzywa. - Mieliśmy silne naciski ze strony przyjaciół i zwiedzających, żeby w

oczekiwaniu na remont naszej siedziby jednak wystawę otworzyć.
Nie wszyscy goście przyszli z pustymi rękami. Starosta miał piękny bukiet

tulipanów i dobre słowo podziekowania za „ocalanie dorobku materialnego i

duchowego mieszkańców Ziemi Łomżyńskiej i Mazowsza oraz za kształtowanie i

umacnianie naszej tożsamości”. Dyrektor Liceum Sztuk Plastycznych Lidia

Radziwanowicz z przedstawicielką samorządu szkolnego przekazała grafiki z 2006

absolwentki Agnieszki Rykowskiej, która studiuje na drugim roku Akademii

Artystycznej w Londynie. Biskup Bronakowski docenił muzeum, że przetrwało „wiele

trudnych chwil w burzliwej historii Ojczyzny i regionu” oraz pobłogosławił na

„kolejne lata wytrwałej pracy”. List gratulacyjny odczytał także dyr. Roman

Borawski z MDK-DŚT w Łomży.
Na tym część oficjalna się skończyła i mogłem wreszcie zrobić to, co lubię

najbardziej, czyli zerknąć na dzieła i porozmawiać z twórcami. Galeria zamieniła

się minimuzeum z przedsionkiem i dwiema salami. Przy wejściu kopia aktu

założycielskiego z wpisu do kroniki zasłużonej placówki, na której widnieje

podpis nieocenionego Adama Chętnika, bez którego pracy od 1946 r. nie otwarto by

pierwszej siedziby przy al. Legionów (wówczas w domu pod nr. 18, a obecnie – bo

budynek istnieje – nr 26). Potem przez Sadową i Krzywe Koło muzeum dotarło do

obecnego gmachu przy ul. Dwornej/Giełczyńskiej.
Wśród szarych, papierowych skał Małgorzata Kuklińska zaaranżowała ekspozycję

archeologiczną z wykopalisk, żeby przypomnieć o czasach, kiedy nawet

1000-letniego grodu nad Narwią jeszcze nie było. Obok Jolanta Deptuła otworzyła

bank numizmatyczny z walutą ilustrującą burzliwe dzieje Łomży, przechodzącej z

rąk do rąk. A dyrektor Jerzy Jastrzębski – kierujący muzeum od 1987 r. - swój

kącik pełen błyskotek i korali z bursztynów uwieńczył, na szczęście, kurpiowskim

kiercem.
Pracująca od ponad 30 lat w muzeum Wiesława Pawlak w minidziale etnograficznym

pokazała dywany, które – o dziwo - kładziono na łóżkach, kufry z wianem dla

panien młodych, pełne barwnych spódnic, koronkowych i wyszywanych fartuchów oraz

chust na każda okazję. U niej w rogu pod sufitem można zobaczyć najstarszą rzeźbę

z muzealnych zbiorów – św. Wawrzyńca z kapliczki na wzgórzu imienia świętego,

która została zniszczona podczas II wojny światowej. Pomarszczona i wyschnięta na

wiór figura pochodzi 2 połowy XVIII wieku. Jest w tym wizerunku jakiś rozpaczliwy

spokój i bolesna zaduma...
Leszek Taborski z archiwów wydobył nawet dokument 1544 roku!!! Podkanclerzy

koronny i biskup płocki Samuel Maciejowski wystawia akt poborcy podatkowemu ziemi

łomżyńskiej i wiskiej. Opiekujący się także starodrukami, militaruiami i

pocztówkami z minionych lat muzealnik przepracował dla historii 15 lat sześć

miesięcy i 15 dni, co wyliczył skrupulatnie na dzisiejszy jubileusz.
Ks. Józef Stankiewicz już wprawdzie nie żyje, ale jego kolekcja, ofiarowana

muzeum, rozrasta się z roku na rok. Opiekuje się nią Tomasz Czyżewski, który

służy swa wiedzą o przeszłości od 1994 r. Jedna z lamp stanęła na komodzie obok

cukiernicy z plateru i nożyków do owoców, aby przypomnieć, że przedmioty w kąciku

dla pań starsze są od muzeum. Tak jak przy stoliku dla panów, którzy pogrywali w

karty i raczyli sią tabaką ze srebrnej tabakiery z figurką wiernego psa. Nawet

dumna figurka z uniesionym ramieniem może posłużyć naszym przodkom jako podstawka

pod (juz przed laty opróżnioną) flaszkę...
I za to najbardziej dziękujemy Szacownemu 60-latkowi: że przypomina nam o nas

samych, tylko w innym czasie. Bo któż z nas pamiętałby, na przykład, o fakcie

sprzed 110 lat, że już w 1898 r. w Łomży odbyła się wystawa sztuk pięknych dla

miejscowego Towarzystwa Dobroczynności, gdyby nie wiara w relacje z ust

pracowników naszego muzeum...?
Mirosław R. Derewońko

****************************************************
Eliza „Balladyna” Mieleszkiewicz

Z aktorką Elizą Mieleszkiewicz, grającą tytułową rolę w dramacie Juliusza

Słowackiego "Balladyna" w reżyserii Andrzeja Rozhina, rozmawia po premierze 15

marca A.D. 2008 w Teatrze Lalki i Aktora w Łomży Mirosław R. Derewońko
Eliza Mieleszkiewicz w roli "Balladyny"
Eliza Mieleszkiewicz w roli "Balladyny"

Mirosław R. Derewońko: - Ile Pani ma lat?
Eliza Mieleszkiewicz: - Dwadzieścia cztery i pół.

MRD: - Która to premiera w Pani życiu?
Eliza Mieleszkiewicz: - Po szkole druga, zrealizowana również w Łomży. Na

rozpoczęcie sezonu teatralnego 2007/2008 zagrałam główną rolę w "Czerwonym

Kapturku" Jan Brzechwy w reżyserii Jarosława Antoniuka. Jestem absolwentką

białostockiego wydziału sztuki lalkarskiej na kierunku aktorskim Akademii

Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Pracę dyplomową napisałam pod

kierunkiem Haliny Waszkiel.

MRD: - Na jaki temat?
Eliza Mieleszkiewicz: - "Teatry chałturnicze na terenie białostocczyzny".

MRD: - Były takie...?
Eliza Mieleszkiewicz: - I wciąż  jeszcze są! Analizowałam ich działalność i

pozycję na rynku sztuki.

MRD: - Jak Pani definiuje aktorską chałturę?
Eliza Mieleszkiewicz: - Chałtura to w potocznym znaczeniu działalność poza stałym

miejscem zatrudnienia, przynosząca dochód. Jednak w ważniejszym, moim zdaniem,

znaczeniu to działalność, do której nie przykładamy większej uwagi i nie wkładamy

w nią całego serca.

MRD: - Wróćmy do premier.
Eliza Mieleszkiewicz: - W Akademii moim pierwszym spektaklem dyplomowym był "Sen

nocy letniej", w którym grałam Helenę, drugim - "Dyl Sowizdrzał" z rolą Kateline

i Stevenyne. Trochę więcej o nich można dowiedzieć się z wortalu e-teatr.

MRD: - A trochę więcej o Pani - od Pani.
Eliza Mieleszkiewicz: - Urodziłam się w Białymstoku. Mama jest plastykiem, a tata

był mechanikiem...

MRD: - Był...?
Eliza Mieleszkiewicz: - Nie żyje, od dawna... Ukończyłam nieistniejącą obecnie

Szkołę Podstawową nr 23 i XVI Liceum Ogólnokształcące w Białymstoku.

MRD: - Jak trafiła Pani do Łomży?
Eliza Mieleszkiewicz: - Pan dyrektor Jarosław Antoniuk zadzwonił do mojego pana

dziekana z zapytaniem, czy któraś z absolwentek nie chciałaby podjąć pracy na

łomżyńskiej scenie. Wyraziłam zainteresowanie. Pan dyrektor obejrzał mój pierwszy

dyplom i zaproponował pracę w Teatrze Lalki i Aktora. Skorzystałam i nie żałuję.

MRD: - To Pani pierwsze kroki na scenie?
Eliza Mieleszkiewicz: - Na profesjonalnej - tak, jednak pierwsze na amatorskiej

stawiałam znacznie wcześniej, w piątej klasie podstawówki. Występowałam w

szkolnych i pozaszkolnych kółkach teatralnych. W liceum prowadziłam zespół

teatralny pod opieką polonistki (Bogusławy Tomczuk) i kabaret pod opieką

nauczyciela od informatyki Bohdana Marciuka. Byłam też w dwóch kabaretach

studenckich, które prowadził Jacek Janowicz z Widelca. Grzebień działał przy

Wojewódzkim Ośrodku Animacji Kultury, a Gwintesencja przy Politechnice

Białostockiej. Brałam udział w wielu konkursach recytatorskich, a raz nawet w

konkursie poezji śpiewanej. Przez cztery lata byłam w zespole teatralnym

„Mandragora”, prowadzonym przez  Antoninę Sokołowską, a nawet przez jakiś czas

śpiewałam w młodzieżowym chórze żeńskim pod opieką Barbary Kornackiej

(Młodzieżowy Dom Kultury).

MRD: - Bo pragnęła Pani od najmłodszych lat zostać aktorką...?
Eliza Mieleszkiewicz: - Absolutnie! Zastanawiałam się jako mała, dlaczego te

wszystkie dziewczynki koniecznie chcą być być aktorkami. Bo ja w ogóle nie

chciałam! Właściwie to nie wiedziałam, co chcę robić. Wszystko mnie interesowało.

Startowałam w konkursach historycznych i geograficznych, zaś moją pasją była

matematyka, fizyka i chemia. A na maturze wybrałam biologię, gdyż zamierzałam

zdawać na medycynę. Decyzję o szkole aktorskiej podjęłam dopiero w klasie

maturalnej za namową rówieśników z zespołu teatralnego. Za pierwszym razem się

nie dostałam. Przez rok studiowałam turystykę i rekreację na  wydziale

zarządzania Politechniki Białostockiej. Po roku, na tydzień przed egzaminami w

Akademii Teatralnej dotarło do mnie, że chcę zdawać ponownie. Wówczas zdawałam

już z konkretną decyzją i... tak zostało!

MRD: - Dzięki temu, właśnie stworzyła Pani przykuwającą do fotela kreację

lodowatej, bezwzględnej i despotycznej Balladyny. Zdaje mi się, że w ponad

20-letniej historii łomżyńskiego teatru, który ma w dorobku 49 premier, tak

poruszającego spektaklu z ambitnego repertuaru klasyki dramatu - do tego

narodowego - jeszcze nie było. Chyba tylko "Opowieść o Lejzorku Rojtszwańcu" Ilii

Erenburga w adaptacji i reżyserii Jarosława Antoniuka, choć utrzymana w zupełnie

odmiennej konwencji, może konkurować z "Balladyną". Bez Pani nie powstałby ten

"piorunujący" spektakl.   
Eliza Mieleszkiewicz: - Bardzo dziękuję za pochwałę. Trudno mi ten spektakl i

siebie oceniać, bo nie widziałam jeszcze nagrania wideo. Zwłaszcza siebie nie

oceniam na podstawie własnych emocji, bo nie mam jeszcze dystansu. Jak zobaczę

nagranie dwa, trzy, cztery razy i nabiorę dystansu, to będę oceniała.

MRD: - Reżyser Andrzej Rozhin obliczył, że praca zespołu TLiA nad "Balladyną"

trwała miesiąc i pięć dni. Ile Pani zajęło przygotowanie głównej roli?
Eliza Mieleszkiewicz: - Trudno określić dokładnie, kiedy moja praca nad rolą

trwała, a kiedy nie. Odkąd wiedziałam, chyba w połowie grudnia, że zagram

Balladynę, to myślałam o niej codziennie. Przypomniałam sobie tekst podstawowy

dramatu Juliusza Słowackiego.

MRD: - "Przypomniałam" czy przeczytałam po raz pierwszy...?
Eliza Mieleszkiewicz: - Przeczytałam po raz kolejny, bo należałam do tych

uczennic, które chętnie i dużo czytają. Lektury poznawałam z własnego

doświadczenia, a nie ze streszczeń. Wie pan, dopiero teraz przypomniało mi się,

że w podstawówce na apelu wystąpiłam jako... Alina!

MRD: - Po latach stworzyła Pani wiarygodny i spójny artystycznie wizerunek jej

starszej siostry: władczej, podstępnej i okrutnej. Ile w Balladynie jest Pani

samej?
Eliza Mieleszkiewicz (długo się zastanawia): - Nie mamy ze sobą nic wspólnego.

Przynajmniej do tej pory... Łączy nas może trochę władczość, która czasami się we

mnie pojawia.

MRD: - Ta ostatnia cecha przyda się Pani nie tylko na scenie. I nie tylko w

Łomży.
Eliza Mieleszkiewicz: - Rzeczywiście, okres wahań co do drogi życiowej mam za

sobą, bo ja się w aktorstwie zakochałam. Porwała mnie magia sceny i kulis.

Zastanawiam się jeszcze nad rozwijaniem umiejętności w piosence aktorskiej.

Cieszę się, że dzięki Łomży trafiła mi się okazja, aby prosto po studiach zagrać

dużą i tak ważną rolę. Jestem wdzięczna wszystkim, którzy mi w tym pomogli.

MRD: - Gratuluję Pani talentu, zapału i sukcesu. Dziękuję za rozmowę.     
cz
nie, 16 marca 2008 15:57


***************************************************************
Balladyna" na premierę i na medal.

Balladyna w minispódniczce z falbanką i w pończochach na paskach?! Na

srebrzystych obcasach i z wyzywającym karminem ust?! Z perfumami w sprayu przed

przyjazdem rycerza Kirkora, który przypomina polskiego kawalerzystę

międzywojennego z drewnianym półkoniem pod pachą i szabelką?! To gwałt na

obiegowych wyobrażeniach o zbrodniczej historii wiejskiej dziewczyny, która

zabiła siostrę Alinę, bo sama nie nazbierała tyle co tamta malin. Bo uległa złu,

które budzi upiory. Bo zachłysnęła się żądzą władzy i bogactwa. Kto dokonał tego

gwałtu na dramacie romantycznym narodowego wieszcza Juliusza Słowackiego

(1809-1849)...? Reżyser Andrzej Rozhin w Teatrze Lalki i Aktora w Łomży. Jutro

premiera!

Dynamiczna, intrygująca  i prowokacyjna, a przy tym spójna i zrozumiała jest

adaptacja najnowszego spektaklu, który powstał we współpracy z czeskim, tworzącym

dla polskich teatrów od 15 lat scenografem i architektem Pavlem Hubiczką.
- Nie jestem obciążony polskimi interpretacjami „Balladyny” - uprzedził

scenograf, który całą przestrzeń sceny zabudował kratami jak w więzieniu,

podziemnych lochach czy boksach hipermarketu. - Tworzyłem z równą swobodą, jakbym

projektował dekoracje do dramatu Szekspira czy baśni o Czerwonym Kapturku.
Ta swoboda w konstrukcji sceny, porżniętej pionowymi ścianami z gęstej stalowej

siatki, jest integralnie włączona w bieg akcji, z której reżyser celowo usunął

wątek baśniowy z królową Goplaną oraz jej sługami Chochlikiem i Skierką. Jednak

nie traci na tym tempo i logika zdarzeń. Wdowa wydaje Balladynę za bogatego

panicza, co ma zamek czterowieżowy i misję, aby prawy król wrócił na tron dla

szczęścia ludu Lechitów. Wybranka, która żoną zostaje, od początku naznaczona

piętnem symbolizowanej przez krwawą plamę na czole zbrodni kroczy od kochanka do

kochanka, od trupa do trupa. Po trupach.
W spektaklu rośnie groza, wzmocniona metalicznym zgrzytem, szczękiem i łomotem

blach. Narasta napięcie, podkreślane muzyką Bogdana Szczepańskiego, który

odstąpił od ilustracyjności i śpiewności melodii na rzecz psychodelicznych fraz

lub szatańskich rytmów. Tak jak industrialna jest sceneria, tak nowocześnie

brzmią wypełniające ją dźwięki.
- Zależało mi na tym, aby podkreślić rytm wiersza i dramaturgię wydarzeń –

powiedział kompozytor. - To nie tyle muzyka w teatralnym znaczeniu „ciągłego

towarzyszenia” spektaklowi, co zestaw oddzielnych elementów, podkreślających lub

uzupełniających wizję reżysera. Na te fragmenty trzeba patrzeć jak na obrazy.
Andrzej Rozhin to postać nietuzinkowa. To reżyser, który ma na koncie ponad 120

realizacji w Polsce i za granicą. Założyciel i autor swego czasu ważnego dla

kultury niezależnej lubelskiego Teatru Gong-2, działającego w latach 60. i 70.

ubiegłego wieku. To twórca z dorobkiem rozległym: od klasycznego dramatu przez

operę aż po musical. Ważne – współpracujący z Hubiczką nie po raz pierwszy. Dla

nas ważniejsze, że obaj po raz pierwszy gościli w grodzie nad Narwią.
- Macie bardzo dużo szczęścia, że w Łomży tworzy fantastyczny kompozytor

teatralny - chwalił Bogdana Szczepańskiego w środę podczas konferencji prasowej.
W Łomży Andrzej Rozhin stworzył wizję trzymającą w napięciu po obu stronach

rampy. Kolejne sceny zaskakują śmiałością i oryginalnością. Niech przykładem

będzie dowódca straży zamkowej von Kostryn, ucharakteryzowany ni to na pruskiego

żołdaka, ni to na szpicla w czarnym płaszczu. Takich wieloznaczności i

niedopowiedzeń jest w tym porywającym, przez co i przygnębiającym przedstawieniu

cała masa. Kochanek Balladyny z pijaną świtą to kibic w stroju biało-czerwonym z

szalikiem „POLSKA”. Jego towarzysze mają łyse głowy, spodnie na szelkach i czarne

buty. Nie glany, bo – jak wspomniałem – wizja reżysera jest raczej sugerująca,

niż dopowiadająca.
Sprawiają owe sugestie kostiumowe, że postacie stając się bardziej historycznymi

– stają się bliższe widzowi, nie tracąc uniwersalnej maestrii znaczeń, wpisanych

w tekst z pierwszej połowy XIX w. przez samego Słowackiego. Kiedy na scenie trwa

sąd nad zbrodniami i zapada martwa cisza, równie cicho jest na widowni. Kiedy

Balladyna zasiada na tronie, to wcześniej wydaje się, że to w miniskali

telewizyjne schody do sławy, nieodparcie kojarzące się z gilotyną.
Nad podziw dobrze wypadają nasi aktorzy, na co dzień nie obcujący z wizjonerem

tej klasy co Rozhin i tak rozbudowanym spektaklem, trwającym ok. godziny i 50

minut z przerwą. Nomen omen, po Czerwonym Kapturku, gdzie debiutowała na

łomżyńskiej scenie – świetnie wypada w roli zmanierowanej dziewczyny, a potem

zdemoralizowanej kobiety Eliza Mieleszkiewicz. Wulgarna, bezwzględna i władcza

panuje nad sytuacją w scenach zbiorowych i w monologach, które odsłaniają

dylematy jej sumienia. Kirkor w interpretacji Tomasza Rynkowskiego jest

delikatny, lecz mężny, ufny, ale nie naiwny. Trochę przestylizował go

charakteryzator na amanta, jednak być  może to zaleta, szczególnie, gdy wystawia

się sztukę z listy lektur szkolnych. Wdowa, matka dziewcząt – raz energicznie,

innym razem wzruszająco grana przez Bogumiłę Wierzchowską-Gosk. Choć tę trójkę

wyróżniam, gratulacje składam całemu zespołowi Teatru Lalki i Aktora.
- Nie pozwolę, aby widz choć na chwilę zasnął – zapowiadał twórca ekspresyjnego,

opartego na ostrym rytmie i zapadającego w pamięć spektaklu.
I udało się. Nie zasnąłem. Trzymam kciuki za premierę i sukcesy na festiwalach.

Ten spektakl nie uśpi nie tylko czujnych jurorów. Nie zaśnie nawet niechętny

lekturom gimnazjalista.
Mirosław R. Derewońko     

**********************************************************

Stabat Mater, Łukaszewicz i ŁOK

Wielkopostne wiersze polskich poetów średniowiecznych recytował wczoraj znany

aktor teatralny i filmowy Olgierd Łukaszewicz. Podczas koncertu pasyjnego

Łomżyńskiej Orkiestry Kameralnej śpiewały Patrycja Krzeszowska (sopran) i

Bernadetta Grabias (mezzosopran). Słuchacze podziwiali „Stabat Mater”

neapolitańskiego kompozytora Giovanniego Battisty Pergolesiego (1710-1836), czyli

pieśni o męce i ukrzyżowaniu Jezusa Chrystusa...

Znany aktor, występujący przed laty m.in. w „Brzezinie” Andrzeja Wajdy i

„Seksmisji” Juliusza Machulskiego, w foyer sali koncertowej ŁOK zabłysnął jako

znakomity recytator. Jego interpretacja prostych wierszy o cierpieniach Mesjasza,

ukazanych z perspektywy Maryi, wymagała skupienia modlitewnego. Interpretacja

Olgierda Łukaszewicza nawiązywała do lamentacji, czyli opłakiwania z Matką

Chrystusa jedynego Syna. Ból, rozpacz i bezsilność matki wyrażone przez poetów

nabierały jeszcze większej mocy w pieśniach śpiewanych po łacinie. Solistkom

towarzyszył tylko skład smyczkowy poprowadzonej przez Jana Miłosza Zarzyckiego

orkiestry i klawesyn, za którym zasiadła Tatiana Baranowska.
Medytacyjny i modlitewny nastrój wieczoru wzmacniał półmrok w foyer, świece na

stolikach, tulipany i spore jak snopki pęki bazi, które na koncert pasyjny

ofiarował łomżyński ogrodnik Edward Przybylak. Wiersze i pieśni sprzed wieków

przypominały o Wielkim Poście, a kwiaty i bazie - o bliskiej Wielkanocy.    

MRD




***************************************************


Irena Santor chwali "Radość w kapeluszu"

- Nie było łatwo, ale nikt nam nigdy nie przyrzekał, że w życiu będzie łatwo -

powiedziała podczas ogłaszania werdyktu Irena Santor, przewodnicząca jury I

Ogólnopolskiego Konkursu Krasomówczego im. Hanki Bielickiej "Radość spod

kapelusza", który dzisiaj wieczorem zakończył się w Centrum Katolickim im. Jana

Pawła II w Łomży. - Najważniejsze, że młodzież daje sobie radę z językiem na

scenie i jest dobrze prowadzona przez nauczycieli i instruktorów.
Po blisko ośmiu godzinach prezentacji i obrad jurorów najlepszym krasomówcą

okazał się Kamil Olszewski z PG nr 6 w Łomży, a krasomówczynią - Hanna Maciąg z I

LO w Białymstoku. W kategorii piosenki kabaretowej (wspólnej dla obu grup

wiekowych) zwyciężyła Martyna Ciok.
Rzeczywiście, jurorzy nie mieli łatwego wyboru, bowiem wśród utalentowanych

recytatorsko i aktorsko 29 gimnazjalistów i 36 uczniów szkół ponadgimnazjalnych

były prawdziwe perełki talentu, dowcipu i ekspresji, przybyłe m.in. z Chorzowa,

Warszawy, Olsztyna, Siedlec, Ostrołęki, Zambrowa, Białegostoku i Łomży. Zasiedli

przy kawiarnianych stolikach z bukiecikami żywych kwiatów w kieliszkach. Scena z

dostojnym fotelem, który Dama w Kapeluszu po raz ostatni zajęła podczas pobytu w

Łomży w październiku 2005 r., zawirowała barwami Jej kapeluszy i sukni. Pani

Hanka z portretu (być może, z nieba) przyglądała się uśmiechnięta poczynaniom

"później urodzonych"...  
Patronat nad konkursem objęli biskup łomżyński, prezydent miasta i marszałek

podlaski.
- Język polski jest zwierciadłem naszej kultury, historii i religii - przypomniał

o poranku ks. bp Tadeusz Bronakowski. - Błogosławię wszystkim, którzy o kształt

tej ważnej dla życia społecznego wartości dbają.
Zanim wystąpili recytatorzy, głos zabrała Dama Polskiej Piosenki, która z Hanką

Bielicką występowała kiedyś podczas dwuletniego tournee po Polsce.
- Pani Hanka zwracała uwagę na kulturalne i poprawne wysławianie się nie tylko na

scenie, ale i za kulisami, także w rozmowach prywatnych - wspominała Irena

Santor. - Stanowi wzór elegancji i dla młodych, i dla dorosłych.
I młodzi pokazali na co ich stać: elegancko, taktownie, czasem na wręcz

profesjonalnym poziomie. Niespodzianką był prolog, transmitowany także przez

Radio Nadzieja 103,6 FM, w wykonaniu Grupy Teatralnej Bez Nazwy, działającej przy

Centrum Katolickim. Piątka dzielnych drugoklasistów z SP nr 10, pod opieką

nauczycielek Alicji Żelaznej i Małgorzaty Listowskiej rozbawiła piosenkami z

Kabaretu... Starszych Panów! Reżyserii podjęła się aktorka Bogumiła

Wierzchowska-Gosk. Arcyzabawnie zabrzmiały piosenki Przybory i Wasowskiego, kiedy

śpiewali je mali dżentelmeni z podstawówki, po czym do akcji wkroczyli uczestnicy

konkursu.   
Gimnazjalista Kamil, zwycięski krasomówca znad Narwi, przedstawił "Kobietę w

literaturze", zabawny i przewrotny tekst swego polonisty z gimnazjum Grzegorza

Witkowskiego.
- Dzień był naprawdę męczący - powiedział po odebraniu statuetki z kapeluszem i

koperty z nagrodą młodzieniec. - Ale warto było się sprawdzić po raz pierwszy w

ogólnopolskim konkursie. Na pewno spróbuję swoich sił także za rok.
Tak właśnie zrobiła Hania z grodu nad Białką, która zdobyła drugie miejsce rok

temu, gdy ogłoszony w rok po śmierci Damy w Kapeluszu konkurs miał jeszcze

formułę  wojewódzkiego.
- Jestem zupełnie zaskoczona tym zwycięstwem i niezwykle szczęśliwa, gdyż w Łomży

pokazała się masa bardzo zdolnych osób - wyznała mi w chwilę po ogłoszeniu

werdyktu uczennica polonistki Anety Kaliściak. - Pani profesor prowadzi z nami

koło teatralne i w recytacji biorę pod uwagę jej sugestie, jednak kieruję się

własnym wyczuciem tekstu.
Licealistka w przekonującej, na poły realistycznej, na poły groteskowej konwencji

przedstawiła dramat ekspedientki sprzedającej chleb anglojęzycznemu gwiazdorowi z

"Pawia królowej" Doroty Masłowskiej. Jedno niewyraźnie wypowiedziane w obcym

języku zdanie staje się powodem życiowych rozterek i miłosnych niespełnień, czyli

okazji do świetnej zabawy minami, gestami, intonacją raz zawiedzionego, innym

razem rozmarzonego bądź rozzłoszczonego głosu.
Mnie osobiście najbardziej podobała się Katarzyna Koszewnik, maturzystka z I LO.

Drobna brunetka o kocich i drapieżnych gestach od jury dostała zaledwie

wyróżnienie, ale swoimi melorecytacjami, szeptami i krzykiem uzmysławiała, że 11

lat pracy w różnych kołach teatralnych na marne nie pójdzie, jeśli tylko

licealistka przełknie gorycz porażki. Absurdalna opowieść o alpiniście w

niewiarygodnych sytuacjach była dla wykonawczyni ledwie pretekstem do ukazania

własnych umiejętności. Jurorzy (Irena Santor, Jarosław Antoniuk, Małgorzata

Sawicka-Kujawa, Marek Kotkowski, Marek Żemek) brali pod uwagę, jak stwierdziła

Małgorzata Sawicka-Kujawa, "czy potrafiliście nas do siebie przekonać". Stawiam

dziesięć do jednego, że - o ile zechce kontynuować pracę na scenie - Katarzyna

jeszcze świat do siebie przekona.     
Deklamatorzy sięgali po skecze i monologi tak różnych autorów jak "przedwojenny"

Stefan Wiechecki, znany z telewizji Tomasz Jachimek czy licealista Artur

Przewoźniczuk, kolega Konrada Sieczkiewicza (wyróżnienie) z I LO w Siedlcach.

Królował wśród wierszy satyrycznych "Nie przeproszę" Jerzego Jurandota z

repertuaru Pani Hanki, a przerywnikami były tak słynne jak "My z Łomży" chóru PG

nr 2 pod kierunkiem Agnieszki Krasnowskiej i na ludowo-podwórkową nutę

przyśpiewki łomzyńskiej kapeli Maki.
Prezes Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Łomżyńskiej Zygmunt Zdanowicz zachwycał się,

że konkurs jest znakomicie przygotowany pod każdym względem oraz że panuje na nim

nie oficjalna, a kameralna, serdeczna atmosfera, jaka zawsze otaczała Panią

Hankę.      - Moje serce przepełnia radość, że konkurs trafia do dzieci i

młodzieży, bo to wyzwala inwencję i uszlachetnia przez naukę tekstów na pamięć,

ich recytację i interpretację - powiedział ks. Andrzej Godlewski, inicjator i

dyrektor konkursu. - Konkurs również zjednoczył wolontariuszy Centrum

Katolickiego, którzy ciężko pracowali, zwłaszcza w czasie kilku ostatnich tygodni

i dni. Trzeba tu wspomnieć przynajmniej Wandę Wałkuską i Irenę Dobrakowską, ale

tych ludzi jest znacznie więcej. Konferansjerką zajęła się Ewa Ściana, dyrektor

PG nr 2, które włączyło się do organizacji konkursu. Dzięki temu mamy powody do

dumy, że zrobiliśmy konkurs dla upamiętnienia Pani Hanki u nas, w Łomży. I że to

zdobywa rozgłos w kraju, tak jak Łomża dzięki Damie w Kapeluszu.
Mirosław R. Derewońko

**************************************************************
„Znikające zdjęcia” pod Arkadami

Wystawę nietypowych fotografii można podziwiać w murach łomżyńskiej Galerii Pod

Arkadami. Zaprezentowano tu znikające zdjęcia Katarzyny Derkacz-Gajewskiej.

Wykonując odbitki zdjęć autorka celowo nie użyła utrwalacza, co sprawia, że

zdjęcia z godziny na godzinę stają się coraz mniej wyraźne. Pomysł na „znikające

zdjęcia” zrodził się pod wpływem refleksji nad światem osób niewidomych i

słabowidzących.
Katarzyna Derkacz-Gajewska

„Znikanie zdjęcia, zacieranie się konturu pod wpływem działania na niego światła

- to symbol utraty wzroku, która często dotyka bez ostrzeżenia.
- Dzięki tej wystawie chcę lepiej zrozumieć świat bez słońca i zwrócić uwagę -

nie tylko swoją na problem, który każdego z nas może dotknąć.– mówi Katarzyna

Derkacz-Gajewska -  Fotografując ludzi niewidomych nie zauważyłam na ich twarzy

smutku, złości rozżalenia i to utwierdza mnie w przekonaniu, że najważniejszym

jest nie stracić z oczu „światła” w znaczeniu nie tylko fizycznym – podkreśla

autorka „znikających zdjęć”...


**********************************************************************

Artyści i „Czego się boimy?”

- Wśród naszych lęków jeden jest dominujący – powiedział w Galerii Sztuki

Współczesnej prof. Andrzej Strumiłło (lat 80), malarz, fotografik i scenograf,

podczas otwarcia wystawy, będącej pokłosiem międzynarodowego pleneru

plastycznego, zorganizowanego po raz piąty przez Stowarzyszenie Prasoznawcze

STOPKA. - Każde stworzenie wolałoby żyć... Lęk przed śmiercią... Marny finał,

koniec, który wieńczy dzieło... Ludzie próbują ratować czas, budować wartości,

służyć bliźnim... Jednak dochodzimy do drzwi, za którymi nie bardzo wiadomo, co

jest...

Tematem tegorocznego spotkania 31 twórców z Białorusi, Ukrainy i Polski w

malowniczej wsi Siemianówka nad zalewem o tej samej nazwie (woj. podlaskie) było

szukanie odpowiedzi na pytanie „Czego się boimy?”. Wśród odpowiadających byli i

artyści Łomży: malarki Teresa Adamowska i Iwona Sielska, grafik i rysownik

Stanisław Kędzielawski oraz rzeźbiarz Adam Artur Tymiński.
- W tych pracach nie widać zła wyraźnie, dosłownie, bezpośrednio – powiedział mi

ks. Jerzy Sikora, poeta i literaturoznawca. - Pożądane w sensie ludzkim spokój i

uładzenie w świecie artystów nie są owocne, bo sztuka wyraża obsesję.
Problem postawiony malarzom i rzeźbiarzom przez Stopkę, którą założył ponad

ćwierć wieku temu i do dziś prowadzi red. Stanisław Zagórski – zdaniem prof.

Andrzeja Strumiłło -  okazał się „trudny, a może nawet niemożliwy do przekazania

środkami dostępnymi dla uczestników. Niektórzy z nich próbowali posłużyć się

przenośnią, metaforą lub symbolem, personifikując zło lub przedstawiając jego

skutki. Reszt smakowała otaczający pejzaż lub pozostała przy swoich

dotychczasowych przyzwyczajeniach i manierach”.
Skoro profesor nie podjął się recenzowania dokonań plenerystów, to i ja od tego

odstąpię...
Białorusini na wernisaż do Łomży nie przyjechali, gdyż nie dostali wiz. Vassili

Chlapak wykuł w kamieniu ”Kraty”, które wyglądają jak diagram do gry w kółko i

krzyżyk. Prosta i przekonująca forma oparta na dwóch kamieniach-nabrzeżach

przypomina, że i kraty mogą być oknem na świat oraz że za, przed i pod nimi jest

nurt rzeki czasu, marzeń i wolności. Druga pracą, na którą zwróciłem uwagę, jest

obraz olejny „Hierarchia” Piotra Januszkiewicza z Grodna. W „witrażową” sieć,

podobną do koronkowej, żółto-pomarańczowej serwety o nieregularnych okach,

wplątane są sylwety z profilu kilku uśpionych ptaków, nad którymi centralnie

króluje i zwieńcza kompozycję majestatyczna twarz ni to dziecka, ni to boskiego

słońca z oczami utkwionymi w widza. A prof. Strumiłło zwrócił uwagę także na

„Czas”, ciut popartowski obraz akrylem Natalii Pastuszenko z Kijowa. Jakby

zdejmująca czarną suknię młoda kobieta. Jakby zatroskana przeczuciem

nieuchronnego piękność. Jakby materiał sukni był negatywem dla widocznej twarzy

staruszki.

Wszystko na żółtym tle.  
Profesor Strumiłło uważa, że aby spełnił się plan prezesa STOPKI udziału w

kolejnych plenerach liczących się artystów z zagranicy, powinny pojawić się

pieniądze nie tylko na zakwaterowanie i wyżywienia, ale i na gratyfikacje rzędu

przynajmniej 1000 euro. Prezes uznał, że Łomża jest zbyt uboga, profesor apelował

o stworzenie grantu na program finansowany ze środków unijnych, a wymianę zdań

elegancko skróciła kierownik galerii Karolina Skłodowska.

Mirosław R. Derewońko, fot. Grzegorz Gwizdon


***********************************************************

Karwowski o przemijaniu

„To artysta wszechstronny, powiedziałbym renesansowy. Czego się dotknie zamienia

w sztukę – dobrą sztukę” - tak o Przemysławie Karwowskim mówił Roman Borawski

dyrektor łomżyńskiego MDK-DŚT. We wtorkowy wieczór tłumy ściskały się w głównym

pomieszczeniu Galerii Pod Arkadami przy Starym Rynku w Łomży. To tu wystawę

swoich nowych prac malarskich otwierał Przemysław Karwowski. Wystawę - jak mówił

autor - „o przemijaniu” na 50-lecie urodzin.
Przemysław Karwowski to łomżyński malarz, scenograf i fotografik. Z Galerią Pod

Arkadami związany jest od lat...
- Każda wystawa Przemka Karwowskiego jest dla mnie zaskoczeniem in plus –

podkreślał Roman Borawski. - Jest on malarzem dojrzałym i prawdziwym. Dla mnie to

znaczy, że nie schlebia on gustom publiczności, która często jest niewyrobiona –

dodawał Borawski, prezentując artystę i jego najnowsze prace.
„Nowe obrazy” to reakcja Przemysława Karwowskiego na jego wizytę w Nowym Jorku.
- Zobaczyłem takie miasto w którym sztuka nowoczesna istnieje na każdym rogu

ulicy – mówił artysta.
Malarz, nawiązując do obchodzonego przy okazji jubileuszu 50-lecia, podkreślał,

że to „takie uroczyste obchodzenie przemijania” i ta wystawa jest też o

przemijaniu.
- Przemijanie zawiera się w dwóch słowach pamięć i zapominanie i tak było z tymi

obrazami. One powstawały przez nakładanie na siebie poszczególnych kolorów.

Niektóre zanikły, inne przebijają się – mówił Karwowski.

Tradycyjnie jak na każdym dobry jubileuszu przystało, był tort z „50” i

spontanicznie odśpiewane, przez nieco ściskających się gości, 100 lat. Wśród

wielu przybyłych był m.in. Jerzy Biernat prezes Związku Polskich Artystów

Plastyków.


Przemysław Karwowski urodził się w 1957 roku w Łomży. Ukończył Państwowe Liceum

Sztuk Plastycznych w Supraślu. Studia w Instytucie Wychowania Artystycznego na

UMCS w Lublinie. W okresie studiów był współzałożycielem studenckiej galerii Kont

w Lublinie. Dyplom w 1984 roku z malarstwa w pracowni prof. Ryszarda

Winiarskiego. Może poszczycić się dorobkiem artystycznym w zakresie malarstwa,

plakatu, scenografii teatralnej i fotografii.
 

************************************************************8

Dolina Kreatywna w Łomży

Prace ośmiorga młodych fotografików, laureatów III ogólnopolskiego konkursu

Dolina Kreatywna TVP 2, można od wczoraj oglądać w Galerii Pod Arkadami. Wybór

producentów programu o utalentowanej artystycznie młodzieży padł na Łomżę wcale

nie dzięki naszym mistrzom obiektywu, lecz... mistrzom świata i Europy w

breakdance!

- Nasza wystawa najpierw odwiedza Łomżę, ponieważ „zakolegowaliśmy się” z Crazy

Twisting Group, zwyciężczynią Doliny Kreatywnej w kategorii taniec – powiedział

Leszek Tarnowski, kierownik wydziału nowych projektów w telewizji publicznej,

który przybył na wernisaż wystawy „8 x zew sztuki”. -  Już w ubiegłe wakacje

chcieliśmy zorganizować warsztaty twórcze w Nowogrodzie, ale nie wyszło. Szkoda.

Mamy z dyrektorem Romanem Borawskim nadzieję, że w sobotę 24 listopada powiedzie

się Dolina Kreatywna w Miejskim Domu Kultury DŚT, organizowana przez łomżyński

Ruch Aktywnej Młodzieży, we współpracy z warszawskim Stowarzyszeniem ę.

Wystawa „8 x zew sztuki”, chociaż jest zwiastunem sobotniej akcji, która być może

wyłoni kandydatów do programu i stypendystów z zakresu, m.in., teatru, filmu,

plastyki, śpiewu, literatury i plastyki, to przedostatnia impreza Łomżyńskiej

Jesieni Kulturalnej. Swoje fotogramy prezentują: Marek Kurzok (lat 20, I

nagroda), Piotr Dębski (24 l., II), Jacek Jarzębkowski (18 l., II), Marcin Polar

(18 l., III), Małgorzata Wojtal (19 l., III), Urszula Cieśla (23 l.,

wyróżnienie), Paulina Janowska (22 l., wyróżnienie) i Kamil Strudziński (24 l.,

wyróżnienie).
Prace laureatów odbiegają od zdjęć, które widzimy na co dzień w gazetach czy

albumach rodzinnych. Ich dominantę tematyczną stanowi człowiek. U zwycięzcy Marka

Kurzoka na dużych jak plakaty, czarno-białych fotogramach to istota

udramatyzowana. Bohaterem zaaranżowanej sytuacji  jest sam autor, który

rozpaczliwie przypadł do ziemi, zarzuconej błotem i zeschłymi liśćmi. Z bolesnym

grymasem szeroko otwartych ust, ze splecionymi rękoma i zaciśniętymi oczyma

cierpi przed bezwładnie zwisającymi stopami, być może, kogoś, kto sie powiesił

lub został powieszony...
U Jacka Jastrzębskiego człowiek pojawia się jako anonimowy chłopak w bluzie i

dżinsach, przymroczony z butelką piwa, oparty o słup gdzieś wśród łąk, pól i

lasów. Społeczny wymiar seria czterech zdjęć zyskuje na ostatnim, gdy piaszczystą

drogą idą w dal dwaj przykurczeni, podtrzymujący się młodzieńcy...
U Marcina Polara człowiek jako istota w kosmosie i wobec zagadki zjawisk

nadprzyrodzonych ujęty został żartobliwie. Kapelusik dziewczyny w tryptyku raz

jest nakryciem głowy, innym razem rojem niezidentyfikowanych obiektów latających,

aby w końcu stać się UFO, tyle że wypuszczonym ludzka ręką.
To zaledwie część zdjęć, które można zobaczyć w Galerii Pod Arkadami (wstęp

wolny). Warto poprosić obsługę, żeby włączyła monitor, na którym pojawią się

autorzy fotogramów i opowiedzą o sobie i swojej życiowej pasji.
Kto z naszych młodych zdolnych twórców zechce pójść w ślady nagrodzonych

stypendystów, powinien szukać Doliny Kreatywnej w piątki w telewizyjnej Dwójce.

Przez ponad dwa lata do  z górą stu laureatów konkursów trafiły stypendia na

ponad 300 tys. zł. Więcej na stronie internetowej: www.dolinakreatywna.tvp.pl, w

Galerii Pod Arkadami i w sobotę 24 listopada od godz. 11 do 18 w MDK-DŚT przy ul.

Wojska Polskiego 3 w Łomży.  
Mirosław R. Derewońko  

************************************************************

Wśród świateł i cieni

Stanisław Andruszkiewicz skończył 22 września 55 lat. Urodził się tego samego

dnia i miesiąca co jego ojciec. Fotografik, który ponad pół życia - z okładem 30

lat - poświęcił pasji utrwalania widoków i ludzi, przyszedł na świat W Łomży, w

nieistniejącym już szpitalu Ducha Św. W Galerii Pod Arkadami otworzył wczoraj

wystawę "Cmentarz łomżyński".


Mająca ponad 200 lat nekropolia przy ul. Kopernika jest wdzięcznym obiektem dla

fotogafujących artystów. Ponad 500 zabytkowych nagrobków, zrealizowanych w

różnorodnych stylistycznie konwencjach (neorenesans, neogotyk, klasycyzm i

eklektyzm) i z różnych materiałów (od cegły przez piaskowiec po żeliwo) trwa

wśród drzew, zarośli i traw mimo zawieruch wojennych i kaprysów aury. Taką

spokojną opowieść o porach roku, przechadzających się tajemnymi alejkami między

grobowcami, figurami św. Marii i aniołków, zaproponował Pan Stanisław. Przyjął

punkt widzenia człowieka, ktory wybrał się na spacer. Trochę rozmarzonego, trochę

zadumanego nad upływem czasu. Jeśli zwraca uwagę na detale, to na te kunsztowne,

jak siateczka pajęczyny na ramionach krzyża, do złudzenia przypominająca misterna

koronkę. Albo powidoki i refleksy świetlne, przedzierające się przez gęstwę

gałęzi. Albo mgły otulające ciszę kamieni, kolumn i rzeźb. Albo puchową kołderkę

śniegu, milczącą jak zmarli...    
- Te zdjęcia, wywoływane tradycyjnie z negatywów, powstały, kiedy nie istniało

słowo "digital" - mówił podczas wenisażu dyr. Roman Borawski z Miejskiego Domu

Kultury DŚT. - Przypominają nam o magii fotografii i dokumentują 200 lat

historii, aby za 200 lat nasi następcy wiedzieli, jak cmentarz wyglądał.

Cmentarz katedralny jest w obiektywie Pana Stanisława tajemniczy, zamyślony,

oddany we władanie duchów i cieni. Człowiek jest tam obecny poprzez pracę

kamieniarzy, rzeźbiarzy i niestrudzonych pokoleń, dbających o mogiłki.
- Nie tylko ja fotografowałem nasz cmentarz - przypomniał autor ekpozycji,

nastrojowo zaaranżowanej przez Przemysława Karwowskiego świecami na czarnej

kolumnie i suchymi liśćmi dookoła. - Warto byłoby np. zdjęcia Wojtka Surawskiego,

Lecha Buczyńskiego, Bolka Deptuły, Jurka Chaberka czy Stasia Zeszuta zebrać w

jakimś albumie... wydanym przez Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Łomżyńskiej...

Warto, naprawdę warto... Warto także wybrac się do Galerii Pod Arkadami przy

Starym Rynku. Samemu albo z rodziną. I w pojedynkę, i w grupie wejdziemy w

nastroje cmentarne za darmo.


*********************************************************
Teresa Adamowska sztukę zamienia w złoto

- Teresa Adamowska wnosi swój świat do naszego świata, twórczo oddziałuje na

osobowość i wyobraźnię - mówiła podczas piątkowego wernisażu z okazji XX-lecia

pracy artystycznej uznanej malarki Karolina Skłodowska, kierowniczka Galerii

Sztuki Współczesnej. - Za co się weźmie, malarstwo czy grafikę, zamienia to w

złoto!
Na jubileuszową - siódmą w Galerii, a ósmą w strukturze Muzeum

Północno-Mazowieckiego - wystawę Teresy Adamowskiej przybył taki tłum gości, że

nie wszyscy zmieścili się w sali od strony ul. Długiej 13, gdy obok siebie

stanęli ludzie tak różnych profesji i pojęcia o sztuce, jak konceptualny,

malujący na deskach ze stodół anioły i świętych Aleksander Grzybek i ja...
Jednak tłum się - jak w znanym songu poetyckim - "wyindualizował" podczas

trwającego półtorej godziny spotkania. Spotkanie - dla mnie - było o tyle

ciekawe, że na obrazach Teresy Adamowskiej bardziej koncentrowali się

fotoreporterzy i operatorzy telewizyjnych kamer niż widzowie. Tradycyjnie -

widzowie zajmowali się inicjalnymi "ochami" i "achami", i sobą. A ponieważ

przeprowadziłem o niebo ciekawszy niż sam wernisaż wywiad z uwielbianą w Łomży

Artystką i Profesorką Liceum Plastycznego, na razie Państwu streszczę piątkowy

wieczór (wywiad na www.4lomza.pl ukaże się już w niedzielę). Ad rem. Karolina

Skłodowska: - Teresa tworzy głównie w konwencji przedstawiającej, dzięki czemu

znane miejsca nabierają magicznego wymiaru. To prawda: Stary Rynek z rozlewiskami

aż pod progi kamieniczek czy ślizgawką nabiera rumieńców. Prosiły mnie Panie

związane z Teatrem Lalki i Aktora, aby ten pomysł Artystki podsunąć władzom

Łomży. Lodowisko na St. Rynku, muzyka i iluminacja. To nieprawda (wg MRD), bo na

jednym z obrazów Katedra przypomina przysiadły grzyb i to jeszcze przed

iluminacją, którą widzimy dzisiaj. Koszmar, ale Artystka w wywiadzie

potwierdziła, że właśnie ten spodobał się wernisażowej publiczności. O Boże!

Pójdźcie Państwo do Galerii Sztuki Współczesnej...
Teresa Adamowska: - Dziękuję wszystkim, kolegom ze szkolnej ławy, nauczycielom i

uczniom "Plastyka", Prezydentowi Łomży za pomoc finansową i Panu Ignacemu

Jaworskiemu za oprawę w ramy tak piękne, że obrazy same sie malują. Upływa czas,

ale się spotykamy, to dobrze wróży. (Po podpowiedzi z sali) Mężowi też dziękuję

(oklaski). Ewa Grygo z powodu choroby prezydenta Jerzego Brzezińskiego wręczyła

słój pełen czekoladek: - Prezydent i ja dziękujemy, że jesteś z nami w Łomży. Na

upominku jest wygrawerowane "z wdzięcznością za 20 lat w pejzażu łomżyńskim".
Bo taki też był tytuł wystawy. Niestety, wszystkie prace były sygnowane jako

dzieła olejne i to powstałe w 2007 roku. Publiczności pewnie nie, ale niżej

podpisanemu baaardzo brakowało retrospektywy, czyli prezentacji prac sprzed lat

aż do dziś. Ale to właśnie była idea malarki, nagrodzonej rok temu przez Pana

Prezydenta 3 tys. zł (brutto): przeznaczyć nagrodę dla twórczyni kultury na farby

i płótna, aby pokazać "miasto nad rzeczką" (tytuł jednego z obrazów,

przedstawiający Łomżę nocą, wśród prac z Łomżą o poranku, wiosną czy jesienią).

Najlepsze były prace Adamowskiej (powtarzam - moim zdaniem), gdzie nie wabi ją

"architektoniczny" detal szuwarów nad Narwią czy kościoła NMP na pl. Jawna Pawła

II. Gdzie rozmywają się kolory, żółcienie i pomarańcze, ale nie giną zarysy tak

dobrze znanego wzgórza z wyniosłą Katedrą.
Ks. Bp Tadeusz Bronakowski przypomniał myśl Ojców Soboru Watykańskiego II z lat

60. XX w.: - Świat potrzebuje piękna, aby nie pogrążyć się w rozpaczy. Dziękuję,

że budzi Pani radość w sercach ludzkich i znacząco wzbogaca łomżyński pejzaż

artystyczny. Z szacunkiem przyglądam się Pani pracy pedagogicznej i dziękuję za

prace, które wzbogacają nasz Kościół.
Zygmunt Zdanowicz, prezes Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Łomżyńskiej: - Droga Pani

Tereniu! Tutaj jest tak wszystko łomżyńskie... I Pani, i Łomża miała już Królową

Scen Polskich. Będzie miała teraz Damę Malarkę!!!
I jubileuszowa wystawa, i oddający jej ducha wstęp autorstwa Radosława Cezarego

Gwizdona potwierdzają, jak trafnie klimaty "w pejzażu łomżyńskim" postrzega i Pan

Prezes, i sama Artystka.
Mirosław R. Derewońko


********************************************************
Ciała z wulkanu i polne kwiaty

- Każda mama córkę chwali, ale ja jestem szczególnie dumna z Moniki, bo z

wyróżnieniem ukończyła Liceum Plastyczne w Łomży i dwa lata temu wydział grafiki

Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie - usłyszałem od Barbary Miller w Galerii Pod

Arkadami przy Starym Rynku podczas dzisiejszego wernisażu malarstwa Moniki Miller

"Między światłem a cieniem". - Kiedy syn zastanawiał się nad wyborem drogi

życiowej, powiedziałam "Dosyć w domu plastyków", a teraz żałuję...

Mariusz Miller (lat 25), młodszy od Moniki o trzy lata, równiez jest dumny z

siostry. Sam kończy studia na wydziale budownictwa warszawskiej SGGW.
- Kiedy byłem chłopcem, była dla mnie opiekuńcza, trokliwa i zawsze mogłem na

niej polegać - wspominał w rozmowie ze mną. - A teraz, gdy jestem mężczyzną,

polegam jeszcze bardziej. Jednak decyzji o studiach technicznych nie żałuję, bo

facet powinien na utrzymanie rodziny zarabiać.
W domu Monika jest po prostu córką i siostrą. Ale kiedy następuje otwarcie

wystawy...
- Wtedy wyraźnie uświadamiam sobie, co ona naprawdę robi - dodaje Mariusz. - I

jaki w niej drzemie talent.
Wielkie obrazy Moniki to głównie ekspresyjne, malowane odważnymi pociągnięciami

(wręcz "chluśnięciami") pędzla sylwety ludzi. Piszę sylwety, a nie postacie czy

sylwetki, gdyż ta cielesność jest tak zjawiskowa jak erupcja wulkanu czy

kłębowisko chmur przed burzą. Jak wzburzone fale oceanu czy pokiereszowane zarysy

gór. Człowiek na jej obrazach zanurzony jest w wodospadach, kłębowiskach,

galimatiasach nie tylko w fioletach i karmazynach gęstych farb, ale także w

odmętach emocji.
- To rzeczywiście, prace ekspresyjne - potwierdza Karolina Skłodowska z Galerii

Sztuki Współczesnej, gdzie Monika rok temu wystawiła obrazy z cyklu "Ślad

człowieka". - Jej malarstwo wydaj mi sie pospieszne, dlatego z niecierpliowścia

czekam na obrazy, będące syntezą przemysleń i doświadczeń ambitnej artystki.  
Artystki, która przygotowuje doktorat na ASP... Monika Miller nie uczestniczyła w

wernisażu, ponieważ półtora roku temu wyjechała do Wielkiej Brytanii ze swoim

chłopakiem Samuelem. Oprócz miłości, motywem było nauczenie się języka i

kontynuacja zainteresowań rysunkiem.
Zaczynała w pracowni plastycznej MDK-DŚT u Anny Bureś. Kiedy kończyła szkołę

podstawową nr 10, ofiarowała Wiesławie Domalewskiej, swojej polonistce i

wychowawczyni, obraz malowany pastelem, przedstwiający polne kwiaty.
- Jestem na każdym wernisażu Moniki - mówi również z dumą wychowawczyni. - Monika

zawsze była niebanalna, ale... Ale kiedys pisała wiersze...
Mirosław R. Derewońko    


********************************************************
Dziesięć lat, ja i majestatyczny łoś

Jak zwykle, na przekór obiegowym opiniom, wybrałem sobie z kilkudziesięciu zdjęć

jedno, aby podpytywać fachowców i laików, jakie ich zdaniem jest "najlepsze".

Jakie zwraca uwagę, jakie zastanawia, jakie wabi urodą. Żeby Państwa nie nużyć,

powiem, że dla mnie był to łoś "upolowany" przez Jerzego Chaberka. Majestatyczne

zwierzę wyłania się z wód, a krople wokół niego lśnią krystalicznie, jakby natura

obrzucała je brylantami na szczęście. Efektowna praca widoczna jest nawet z

trotuaru, jesli zechcecie zerknąć w witrynę GPA przy Starym Rynku (albo wstapić,

wstęp wolny).


Drugie zdjęcie jednego z najbardziej utytułowanych fotografików w naszym regionie

nosi tytuł "Żurawie". Dziewięć wyprężonych jak struna ptaków z rozłożystymi

skrzydłami podrywa się do lotu wśród zaczarowanych mgieł, "płonących" zarośli i

skąpanych o brzasku czy o zachodzie słońca lasów. Dynamizm ciężkiego łosia i

zamglona poetyka wiotkiego lotu ptaków - oto koncept Jerzego Chaberka na

prezentację po latach...
Wystawę otwierał Roman Borawski, dyrektor Miejskiego Domu Kultury-Domu Środowisk

Twórczych, który w 1995 roku zainspirował plastyków, aby przekrojowo ukazali swój

dorobek na wystawie "Koloryt lokalny" w Galerii Bonar, a rok później -

fotografików na "Wspólnej fotografii". Wtedy było ich szesnastu.
Minęły lata... Umarło śmiercią naturalną Łomżyńskie Towarzystwo Fotograficzne,

padła Grupa Degenerat III, część fotografików zajęła się ilustrowaniem wydarzeń

prasowych, a niezrzeszeni czasem pokażą swoje prace w Internecie. Warto

podkreślić, że jubileuszowa dziesiątka "Wspólnej fotografii II" to stali bywalcy

Galerii Pod Arkadami na każdym wernisażu, uczestnicy plenerów weekendowych i

warsztatów, zapaleni dyskutanci na temat każdej dziedziny życia (nie tylko

sztuki) i autorzy dość licznych, o wiele ciekawszych niż zbiorowa, wystaw

indywidualnych. Po tej dekadzie ze wszystkich niemal zdjęć wyziera pustka,

samotnośc i nostalgia. Właściwie w ogóle na fotogramach nie ujrzymy (z kilkoma

wyjątkami) człowieka. Domyślamy się go tylko przez nieobecność.
- Weterani, którzy brali udział w wystawie sprzed dziesięciu lat, już wtedy nie

byli nowicjuszami - mówił malarz z aparatem na szyi, szczycący się tym, że to

właśnie on zrobił zdjęcie pamiątkowe środowiska przed Galerią Pod Arkadami

dziesięć lat temu (tradycji stało się zadość, chociaż na wspólnej fotografii II

nie ma Przemysława Karwowskiego, Zdzisława Folgi i Bolesława Deptuły, którzy na

wernisaż nie dotarli z nieznanych mi powodów). - To bardzo spójna grupa, związana

towarzysko, ale postrzegana jako grono indywidualistów.
Wymieńmy ich: Stanisław Andruszkiewicz (bezlistne, samotne  drzewa, spowite

fioletowawą poświatą), Lech Buczyński (jak zwykle eksperymentujący z portretem na

granicy gatunków i epok), Zbigniew Ciborowski (widzący z zamalowanego do połowy

okna starego młyna powidoki wnętrza i przestrzeni), Bolesław Deptuła (uchylający

wielobarwnie i impresjonistycznie wrota do magicznego ogrodu), Zdzisław Folga

(przecinający pośpiechem wiejskiej kobiety drogę niespiesznych wędrowców w

oddali), Przemysław Karwowski (przybliżający się w sennym tryptyku do

opuszczonego cicho łóżka), Wojtek Surawski (na gęstej siatce ogrodzenia

"wmalowane", "wpisane" czy ""wklejone" liście w niebieskawo-ochrowej tonacji z

odkrywającym zagadkowa przestrzeń prześwitem między oczkami), Leszek Truskolaski

(zadumany w opustoszałym porcie rybackim nad losem porzuconych łodzi i bezładnych

śladów ludzkich stóp), Leszek Wiśniewski (miniaturowymi, wielkości znaczka

pocztowego, zdjęciami twarzy, w tym własnej, wypatrujący wieczności jak na

obrazkach świętych) i Stanisław Zeszut (triada portretowa mężczyzny, który z

rozedrganych kilkotwarzy i nieostry półprofil bacznie spogląda na widza).
Opisałem prace skrótowo, żebyście Państwo mieli choć cień wyobrażenia, co na

własne oczy możecie zobaczyć w Galerii Pod Arkadami. Czemu napisałem, że nie

będzie zachwytu nad tą dekadą... Bo go we mnie nasi twórcy nie wzbudzili. Ale...

Ale ten łoś na tle żółtych traw!  
Mirosław R. Derewońko
 

**********************************************************

Koń (nie) z tej ziemi

- Mój tato jest wymagający, a do tego bardziej ode mnie pracowity - opowiadał

Mikołaj Kalina (ur. 1985), syn znanego malarza, performera i happeningowca

Andrzeja Kaliny (ur. 1952) podczas wernisażu ich "podwójnej" wystawy w Galerii

Pod Arkadami. - Ja uczę się w studium reklamy i chociaż potrafię na fotografii i

filmie skupić się przez kilka godzin, to najtrudniej przychodzi mi w ogóle zabrać

się do pracy. Do tej pory zajmowałem się głównie dokumentacją fotograficzną

wystaw taty i scenografii jego starszego brata Jerzego. Daleko mi jeszcze do ich

warsztatowych uumiejętności.
Na środku galerii zadumał się koń, którego kopytka przymocowane są nie do

biegunów, a wyrastają (czy wrastają...) z doniczek z ziemią. Srebrna tafla, na

której stanęła dziecięca zabawka, równiez obsypana jest ziemią, co przywodzi

równie dobrze skojarzenia z rozlewiskami Narwi, jak i przestrzenią grobową. I nad

Narwią coraz mniej koni się pasie, i koniki na biegunach rzadziej królują w

pokojach chłopców. Nad wierzchowcem dzieciństwa jak biały żagiel powiewa samotna

koszula Andrzeja Kaliny. Dyskretny nadruk przypomina: "Mieszkam w Polsce".
- Przywiązuję się do miejsc, do ludzi i do przedmiotów, które spotykam na swojej

drodze - mówił artsyta wernisażowym gościom, wśród których licznie było

reprezentowanne łomżyńskie środowisko malarskie, m.in., Teresa Adamowska, Iwona

Sielska, Roman Borawski, Przemysław Karwowski, Robert Sokołowski. - Tak jak

Mikołaj jest po raz pierwszy w życiu w Łomży i debiutuje wystawą indywidualną,

tak ja debiutuję gipsografikami w Polsce.
Ojciec przedstawia kilkanaście prac pod tytułem "Mój pejzaż", ale są one jak

najodleglejsze od typowych wyobrażeń o malarskich krajobrazach. To pejzaż

"wewnętrzny", na który składają się portrety Piety i Chrystusa, malarza Pablo

Picassa i poznanego w czasie studiów wybitnego fotografika Witolda Dederko. Ale w

gipsograficznym pejzażu Kaliny pojawiają się też ptaki, nawet na szybach galerii.

Na parapetach witryn też leży ziemia, a z niej wystają bukieciki suchego

tataraku. Ta suchość i delikatność łodyżek współgra z kruchością gipsu i

wiotkością linii, które wydobywa na światło dzienne Andrzej Kalina. I twory

natury, i dzieła ludzkie zdają się być tak kruche jak życie człowieka.
Syn artysty Mikołaj trochę tej oniryczno-eschatologicznej atmosfery przywołuje w

podziemnym aneksie galerii. Na fotogramach z cyklu "Moje myśli, moje obrazy"

samotni ludzie w milczeniu biesiadują przy stole ni to weselnym, ni to

żałobniczym. Cienie, smugi postaci, powidoki sylwetek przemykają się w ciszy od

czasu do wieczności...
Mirosław R. Derewońko        


********************************************************
Szpieg zmysłów

"Nie ma silniejszego władcy jak niemowlę przy piersi. Władza absolutna - rozkazy

kierowane wprost do podświadomości".
Cytat powyższy pochodzi z wiersza Agnieszki Zach, kobiety, która nie mówi o

sobie, że jest poetką, lecz że rodzi dzieci, trenuje konie ("Podchdzę do nich

psychologicznie") i dekoruje restauracje. Jednak nie dlatego Państwo ten fragment

o władcy w pieluszkach czytają, że wybrałem sięna spotkanie literackie...

Oglądałem akty!

  Agnieszka Zach ma 9-letnią córkę, 6-letniego syna i teraz 2-letnią Darię, z którą

jest współbohaterką "aktów"
Agnieszka Zach ma 9-letnią córkę, 6-letniego syna i teraz 2-letnią Darię, z którą

jest współbohaterką "aktów"
Leszek Wiśniewski i Agnieszka Zach

Malarze: dyr. MDK-DŚT Roman Borawski i kierownik Galerii Pod Arkadami Przemysław

Karwowski
Malarze: dyr. MDK-DŚT Roman Borawski i kierownik Galerii Pod Arkadami Przemysław

Karwowski
Jerzy Brodziuk i Stanisław Zeszut w podziemnym aneksie z pracami Leszka

Wiśniewskiego w tle
Jerzy Brodziuk i Stanisław Zeszut w podziemnym aneksie z pracami Leszka

Wiśniewskiego w tle

Agnieszkę Zach uczynił bohaterką łomżyński fotografik Leszek Wiśniewski. Kobieta

"z gminy Łomża" - jak określa siebie Agnieszka - wystąpiła przed obiektywem ze

swą najmłodszą córką Darią, która ma teraz dwa lata. Praca Leszka i jego modelek

rozpoczęła się półtora roku temu.
- Chodziło mi kiedyś po głowie, żeby malować, ale pędzel nie stał sie moim

narzędziem - opowiada artysta, który dał się poznać głównie jako twórca niewiele

większych od znaczka pocztowego fotofrafii otworkowych, przedstawiających tysiące

twarzy. - Nie urodziłem się z aparatem w ręku, ale przecież ja maluję światłem!
Bardzo niezwykła, udana, wręcz urzekająca jest otwarta w piątek, 23 marca w

Galerii Pod Arkadami jego najnowsza wystawa, którą chyba najprościej ze względu

na temat można zatytułować "Macierzyństwo". Duże jak plakaty fotogramy utrzymane

są w ciepłej sepii albo onieśmielaja potęgą iście renesansowych i barokowych

barw. Wisniewski sięgnął też po płótno, co sprawia, że zdjęcia przypominają

obrazy Caravaggia i Rafaela.
- Fotografie na płótnie to nie tylko aura malarska, ale i sposób, żeby przy tak

dużych powiększeniach maskować defekty - zdradza ze śmiechem tajniki warsztatu

Wiśniewski. - Pewne elementy są niedoskonałe, a przecież dążymy do

doskonałości...  
Tkliwość, czułość i miłość stanowią aurę tych malarskich ujęć. Dłonie matki i

rączki dziecka. Zamyślone oczka małego filozofa i troskliwe spojrzenia dojrzałej

kobiety. Cud widzialnego stworzenia i tajemnica losu w przyszłości. Agnieszka i

Daria to współrzędne bohaterki "aktów", precyzyjnie, wręcz pedantycznie

uwiecznionych przez oryginalnego fotografika, który urodził się i mieszka w

Łomży.
Po seriach wschodów i zachodów słońca w urzekającym nadnarwiańskim pejzażu, który

nie bez powodu upodobali sobie łomzyńscy mistrzowie obiektywu, doczekaliśmy się

artysty, który już od trzech lat z powodzeniem para się aktem. Przypomnijmy, że

wcześniej pokazał już czarno-białe akty kobiety, której ciało nawiązywało do

stylistyki okaleczonej greckiej rzeźby. Wystawą o macierzyństwie Wiśniewski

potwierdza, że jego zamysł, aby być "osobnym", "samotnikującym" wśród

kilkudziesięciu łomżyńskich twórców, jest intelektualnie zasadny, zaś

artystycznie imponujący! Gratuluję!
Mirosław R. Derewońko        

P.S.

W podziemnym aneksie GPA są też fotogramy o charakterze tradycyjnych aktów, do

których Leszek Wiśniewski zaprosił dwie kobiety. Ponieweż dosłowność tych

fotogramów sprawia, że są  bliskie niezręcznej erotyce, w moim tekście to

pomijam.

***********************************************************************

Na wieczny plener odszedł Kazimierz Lemański

Miesiąc temu ceniony nauczyciel plastyki i malarz z kręgu Galerii N dowiedział

się, że jest chory na raka. Dziś w nocy odszedł do wieczności. Uroczysta msza św.

żałobna rozpocznie się o godz. 10 w sobotę, 17 marca 2007 r. w kościele pw.

Bożego Ciała w Łomży.

Kazimierz Lemański ukończył Wyższe Studia Plastyczne w Warszawie. Pracował jako

nauczyciel plastyki i zajęć praktyczno-muzycznych, m.in., w Lemanie. Czas wolny

poświęcał twórczości malarskiej i sztuce hafciarskiej. W tej dziedzinie

dwukrotnie był nagradzany przez Ministerstwo Kultury.
- Był wspaniałym i uczynnym człowiekiem - wspomina malarza Teresa Matuszelańska,

współzałożycielka działającej od 1993 r. przy Klubie Garnizonowym Galerii N. -

Urodzony społecznik, bardzo pomagał przy organizacji naszych plenerów. Służył

radą, pomocą i doświadczeniem początkującym malarzom amatorom.
Brał udział w licznych plenerach malarskich krajowych i międzynarodowych. Jego

prace były prezentowane na wystawach zbiorowych w Łomży, Białymstoku, Warszawie,

Bydgoszczy, Gdyni, Skierniewicach, Ciechanowie, Zambrowie, Górowie Iławeckim oraz

na wystawach indywidualnych w Łomży, Zambrowie, Piątnicy i Grajewie. Uzyskiwał

wyróżnienia i nagrody, m.in. nagrodę Burmistrza Górowa Iławeckiego. W roku 2003

zajął trzecie miejsce w kategorii rysunku na XVI Przeglądzie Twórczości

Plastycznej "Wojsko Polskie 2003" w Gdyni.
"Będziemy Go wspominać jako wspaniałego pedagoga, niezastąpionego kolegę z

osowieckich plenerów, ale przede wszystkim jako osobę twórczą, poszukującą nowych

ścieżek artystycznych" - piszą w pośmiertnym komunikacie przyjaciele malarza z

Regionalnego Ośrodka Kultury i Galerii N.
- Miał chyba najpiękniejszą, pieczołowicie pielęgnowaną działkę na Zawadach -

wzdycha Teresa Matuszelańska. - Ta wiosna przyniosła mu inne kwiaty...
Mirosław R. Derewońko

*************************************************************************

Wystawa studniówkowa

Jedenastą wystawę studniówkową uczniów klas czwartych Liceum Plastycznego im.

Wojciecha Kossaka uroczyście otwarto w Galerii Bonar MDK-DŚT przy ul. Wojska

Polskiego 3 w Łomży. Trzydzieścioro troje przyszłych maturzystów - a może

niebawem także i artystów po Akademii Szuk Pięknych? - przygotowywało prace w

pracowniach Mistrzów: grafiki u Iwony Sielskiej, Katarzyny Swoińskiej i

Stanisława Kędzielawskiego; rysunku u Antoniego Mieczkowskiego i także Stanisława

Kędzielawskiego; rzeźby u Adama Tymińskiego i malarstwa u Teresy Adamowskiej.

- To najbardziej elegancki wernisaż w mieście - komplementował profesorów,

rodziców i młodzież dyr. MDK-DŚT Roman Borawski. - Tyle pięknych kobiet w

gustownych toaletach i tylu przystojnych mężczyzn nie spotyka się na co dzień,

więc zapewniam, że sale naszej galerii tradycyjnie będą otwarte dla kolejnych

roczników Liceum Plastycznego.
Dyrektor "Plastyka" Lidia Radziwanowicz gratulowała swoim wychowankom, że "są

mądrymi, ambitnymi i zdolnymi plastykami, których na egzaminie wstępnym oceniali

profesjonaliści, a teraz ocenią mieszkańcy Łomży". Malarka Teresa Adamowska

mówiła o "magicznym momencie, który możemy przeżyć razem, i wystawie, będącej

podsumowaniem kształtowanej przez cztery lata świadomości artystycznej".

Prowadzące spotkanie uczennice Anna Draba i Wioleta Wnorowska dziękowały Mistrzom

i rodzicom za lata poświęcone nauce i wychowaniu, za pomoc w dojrzewaniu do

dorosłego życia i życiowych wyborów. Wychowawczynią klasy IVa jest Katarzyna

Swoińska, zaś IVb - Antoni Mieczkowski. Wszyscy profesorowie zostali obdarowani

różami od wdzięcznych uczennic i uczniów szkoły, która 12 października 2007

będzie obchodzić 15-lecie - oby jak najbardziej - owocnej działalności.
Maturzyści sięgają do rozległych i odległych w czasie źródeł inspiracji: od

renesansu, symbolizmu i impresjonizmu francuskiego aż po realizm polski. Martwe

natury czasem są tak syntetyczne, że bliskie abstrakcji. Obok prac imponujących

biegłością warsztatową umieszczone są i takie, które dopiero zapowiadają

nieśmiało przyszły talent autorów. Ale to niech już ocenią mieszkańcy Łomży,

którzy wstąpią do Galerii Bonar. Tam przynajmniej na chwilę można odetchnąć od

mglisto-dżdżystej zimy i szarej codzienności.

Mirosław R. Derewońko

*********************************************************************************

Metafizyka prowincji Zdzisława Folgi

- Wbrew pozorom, prowincja nie jest senna, jak powszechnie się mniema -

powiedział Zdzisław Folga, autor wystawy fotografii "Scenki prowincjonalne",

której wernisaż odbył się w piątkowy wieczór 15 grudnia 2006 r. w Galerii Pod

Arkadami. - Dużo tam się dzieje, tylko wolniej to się dostrzega, szczególnie gdy

przybywa się z zewnątrz, gdy wpada się tylko na chwilę...

To druga wystawa indywidualna Folgi, tematycznie zbliżona do "Wiejskiej

opowieści", prezentowanej również w GPA w 2002 roku. Wówczas przedstawił

wyidealizowane, sielskie obrazy wsi. Wtedy bohaterami były nostalgiczne drewniane

chałupy ze strzechami, teraz są to ludzie. Ludzie w kufajkach, filcowanych butach

i w czapkach z nausznikami - główni bohaterowie Folgowych "dostrzeżeń" świata.

Ludzie zwykle starzy, o pooranych twarzach, ale z iskrą w oku. Świata, który

powoli odchodzi w przeszłość...
Chociaż odrapana, pordzewiała i niedoskonała jest ta sceneria budynków i uliczek

na podlaskiej prowincji - zdjęcia robione były, m.in., w okolicach Łomży i

Białegostoku, w Knyszynie, Tykocinie i Radziłowie - to jednak wiejska i

małomiasteczkowa apatia urzeka. Kryje się za nią nostalgia uciekinierów z

wielkich miast czy - jak w wypadku Folgi - sentyment za klimatem spędzonych na

prowincji najpiękniejszych lat. Gdy wszystko jest bliskie, urocze, kochane. W

tytule tej krótkiej relacji w wernisażu przywołałem "Metafizykę prowincji", zbiór

wywiadów , jakie przeprowadził prof. Jan Kamiński z wybitnymi osobowościami

kultury płn.-wsch. Polski. Tochę z owej metafizyki udało się Foldze przedstawić

na jego czystych, wysterylizowanych, właściwie wręcz wyjałowionych jak opatrunki

na skórze wyliniałej rzeczywistości, wysmakowanych kompozycyjnie fotogramach.

"Jest perfekcyjny, jeśli chodzi o stronę techniczną - zauważył jeden z

najlepszych fotoreporterów w Podlaskiem. - Ale istotniejsze jest to, że Folga ma

dar oddania, uchwycenia klimatu sennej wioski czy miasteczka".       
Absolwent Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego od

pięciu lat mieszka w Łomży, do której sprowadził się z żoną, białostoczanką. Mają

trzyletniego synka i dziewięciomiesięczną córkę.
- Białystok to miasto dla mnie za duże - tłumaczył mi podczas wernisażu. - W

Łomży mam znajomych, działa prężnie środowisko fotograficzne, wszędzie jest

blisko.
Jego dzieciństwo i młodość upłynęły w wiosce Kossaki koło Jedwabnego. Jako

student nad Biebrzę zabierał aparat, żeby uwieczniać rozległe pejzaże łąk,

rozlewisk i mokradeł. Od fotografii przyrodniczej Folga przeszedł do fotografii

quasireportażowej, "nierzadko z poczuciem humoru, czy nawet ironii" - jak

stwierdza anonimowy autor w tekście do katalogu wystawy.
- Używałem czasem różnych sztuczek, żeby ludzi oswoić i z sobą, i ze sprzętem -

opowiadał gościom wernisażu, wśród których byli poeta Henryk Gała i fotograficy:

Stanisław Zeszut, Lech Buczyński, Wojtek Surawski, Lech Truskolaski i Leszek

Wiśniewski. - Ludzie pytali "Co pan mierzy?", odpowiadałem, że nie mierzę, ale od

tego zaczynała się rozmowa...
Coraz mniej będzie okazji do takich rozmów, bo wieś się zmienia, starzeje,

wyludnia. Dobrze, że jej oblicze artyści tacy jak Folga zachowują na później. A

może na zawsze...?

Mirosław R. Derewońko

P.S. Zdzisław Folga brał także udział w wystawach zbiorowych: "Biebrza" na I

Międzynarodowym Festiwalu Filmów Przyrodniczych w Wiźnie (2000), "Sąsiadom" w

Galerii Bonar w Łomży (2001) i "Cztery razy Radziłów" w Galerii Pod Arkadami

(2004). Swoje prace prezentował także na corocznych  wystawach Klubu Fotografików

Łomżyńskich. Wywołanie fotografii do "Scen prowincjonalnych" sponsorowała firma

Foto Partner.


******************************************************
„Anioły bardzo często mają ludzką twarz”

Wykładowczyni na wydziale rzeźby krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych Marita

Benke-Gajda, która jest asystentką i współpracownicą prof. Czesława Dźwigaja,

dopiero po czwartkowym wernisażu w Galerii Sztuki Współczesnej wypowiedziała w

rozmowie ze mną słowa widoczne w tytule.
- Anioły muszą być, bo idą za człowiekiem, są w nas i obok nas, są z nami -

mówiła mi Pani Profesor. - Są pękate, gdy niosą nam dobry czas, albo chudzieńkie,

gdy przytłacza je ciężar szarej codzienności.
Galeria Sztuki Współczesnej stała się dosłownie krajowym salonem sztuki

rzeźbiarskiej. Profesor Dźwigaj urodził się w Nowym Wiśniczu, mgr Benke-Gajda w

Inczewie niedaleko Sieradza. Są rówieśnikami: rocznik 1950. Ich osiem studentek z

prowadzonej przez Profesora pracowni ceramiki to absolwentki liceów i szkół

plastycznych z całej Polski: Magdalena Furman - Rzeszów, Karolina Krajcarz -

Zamość, Dorota Hadrian - Katowice, Hanna Wrona, Maria Rząca, Weronika Gajda i

Barbara Zgoda - Kraków oraz Katarzyna Szewczyk - Radom. Roczniki: od 1982 do

1985.
Ale tytuł wystawy ciut mylący: "Wokół Bożego Narodzenia". Tytuł katalogu trochę

mniej: "Metafory Bożonarodzeniowe". Kiedy Profesor objaśniał, że na tej wystawie

widzimy anioły "nie tylko te złe, ale i dobre", wśród licznie przybyłej

publiczności - szczególnie z roczników miłośniczek sztuki "wcześniej urodzonych",

jak mawiała ś.p. Pani Hanka Bielicka (1915-2006) - pojawiły się szmery

polemiczne: że anioły sa tylko dobre. Profesor nie polemizował i niewiele później

w angielskim stylu udał się na spotkanie z Ks. Bp. Stanisławem Stefankiem.
Swoją krótką przemowę zaczął od zwrócenia uwagi, że w sztuce współczesnej jest

wiele ciekawych pomysłów, ale też sporo śmieci. "Dlatego chlubną ambicją jest

dążenie nie do eterycznego li tylko świata czystych form niby awangardowych, ale

dążenie do tego, by - nawiązując do korzeni, do rodzimych tradycji - w sztuce

tworzyć dla niej nowe wartości" - pisze Profesor, któremu już wkrótce będziemy

zawdzięczać przywrócenie blasku prezbiterium średniowiecznej Katedry, budowanej w

latach 1504-1526, w katalogu wystawy. I jeszcze: "Boże Narodzenie - jakiż piękny

temat. Temat, który uwiódł tak wielu wspaniałych artystów, niosąc nastrój radości

i dobra, prawdy i nadziei".
- Język sztuki jest językiem uniwersalnym, dlatego wytwory ludzkiej wyobraźni i

kultury są tak bliskie każdemu z nas - powiedział ks. kanonik Marian Mieczkowski,

proboszcz parafii katedralnej, który objął patronatem tę naprawdę wysokich lotów,

może nawet i na europejskim poziomie, wystawę. - Wystawę wprowadzającą nas w

misterium Świąt Bożego Narodzenia w naszej ukochanej Łomży. Łomży, która czasem

jest zabiegana. Artyści swoim dziełem przypominają nam o tym, co najwartościowsze

i najważniejsze.   
Profesor Dźwigaj przyznaje, że są na wystawie "Wokół Bożego Narodzenia" także

dzieła kontrowersyjne. Po to, aby studenci ASP konfrontowali swoje wizje

artystyczne z publicznością. I po to, aby publiczność nie miała o sobie zbyt

wysokiego mniemania. Tego życzymy i artystom, i widzom: żeby myślenie o aniołach

nie przeszkadzało w twardym stąpaniu po ziemi. Dlatego tę wystawę polecam i

przedszkolakom, i ich dziadkom.

Mirosław R. Derewońko

P.S. Wystawa, zorganizowana przy wsparciu finansowym Fundacj Cepelia PSiR z

Warszawy, czynna będzie do stycznia 2007 r.
**********************************************************************



Biskup Stanisław w fotografii Gabora

Gabor Lorinczy, znany łomżyński fotografik, przygotował album "Nasz Pasterz".

Publikacja poświęcona jest JE Ks. Bp. Stanisławowi Stefankowi. 70-letni Biskup

Ordynariusz Diecezji Łomżyńskiej, który w piątek, 17 listopada obchodzi 10-lecie

ingresu w Katedrze w Łomży, przyjął z radością pierwszy egzemplarz wydawnictwa od

młodszego o pięć lat fotoreportera. Bohater i autor nie kryli wzruszenia.
Gabor Lorinczy
Gabor Lorinczy

Album ilustruje 10 lat obecności, posługi i pracy Biskupa Stanisława w Łomży i w

diecezji. Na ponad 80 kolorowych stronach przedstawia "Biskupa rodzin i artystów"

- jak pozwoliłem sobie nazwać światłego Duszpasterza - zarówno w sytuacjach

oficjalnych, jak i z rodziną.
- Dziennikarze robią wywiady-rzeki, a ja postanowiłem zrobić fotoreportaż-rzekę -

mówi Gabor Lorinczy. - Na album ten składają się wpadające jak do rzeki losu

strumienie tematyczne, związane z dziesięcioma latami działań Biskupa Stanisława,

z którym już wręcz zaprzyjaźniłem się dzięki towarzyszeniu Mu z aparatem.
Biskup Jubilat ukazany jest w różnych momentach swego życia, w różnych miejscach

i sytuacjach. Czasem towarzyszą Mu Kurpie, czasem (już Ś.P.) Hanka Bielicka.

Czasem widzimy Go w ogrodach przy ul. Sadowej, czasem na Wzgórzu św. Wawrzyńca.

Czasem pochylonego nad odkrytymi przez archeologów rok temu kryptami w Katedrze,

czasami głoszącego SŁowo Boże.
- Ten cykl nazwałem "fotograficzna homilią" - opowiada fotografik. - Repertuar

min i gestów Księdza Biskupa, gdy przemawia, jest tak bogaty, że chociaż w

albumie nie ma słów - czytelne są emocje.
Album, ze wstępami autora i ks. Pawła Bejgera, ukazał się w nakładzie 1000

egzemplarzy. Wkrótce będzie można nabyć go w parafiach i księgarniach.
Biskupowi Stanisławowi życzymy kolejnych owocnych lat w Diecezji Łomżyńskiej, a

Gaborowi Lorinczemu - kolejnych udanych zdjęć i ważkich albumów, dokumentujących

historię Ziemi Łomżyńskiej. Jest przecież w religii i sztuce znaczące

podobieństwo: zbliżają do prawdy o nas oraz dobra i piękna w nas.


Mirosław R. Derewońko

***********************************************************************


Słońce w Krainie Cieni

„Nekropolia Ziemi Łomżyńskiej” - to tytuł wystawy, która można oglądać w Galerii

Pod Arkadami na Starym Rynku w Łomży. Ekspozycja składa się 30 zdjęć. Ich autorem

jest Stanisław Zeszut (ur. w 1959 r.), „naturalizowany łomżyniak”- jak mawia o

sobie fotografik rodem z Wałbrzycha. Stanisław Zeszut ma 208 cm wzrostu i ponad

400 artystycznych zdjęć z cmentarza katedralnego. Na piątkowym wernisażu

zapłonęły świece, które starodawnym zwyczajem - jak w obrzędzie Dziadów - miały

odpędzać złe, a przywołać dobre duchy...
- Zanim zacząłem dokumentować piękno tej zabytkowej nekropolii, na początku lat

80. oglądałem głównie czarno-białe zdjęcia kolegów z Łomżyńskiego Towarzystwa

Fotograficznego: Wojtka Surawskiego, Bolka Deptuły, Lecha Buczyńskiego, Stasia

Andruszkiewicza i Zbyszka Ciborowskiego - wspomina autor wystawy. - Byłem

oczarowany wielością rzadko spotykanych gdzie indziej nagrobków, unikalnych rzeźb

i ciekawych detali.
Zaczął obserwować spacer słońca po łomżyńskim cmentarzu. Jak oświetla grobowce o

świcie, jak opromienia je za dnia, jak gaśnie pośród nich z wieczora. Jak latem

porosty są szarosrebrzyste, jak zimą nabierają życia. Jak topniejący śnieg spływa

po twarzy Madonny, jak słoneczny blask przeziera z wieżyczki bramy głównej.
- Słońce pracuje, półcienie nie tylko dawały klimat, ale i uplastyczniały formy

rzeźbiarskie, przez co zdjęcia stały się bardziej "niedopowiedziane" - opowiada

Stanisław Zeszut. - Mam nadzieję, że takie tajemnicze nastroje zbliżają nas do

prawdy z tamtych lat...
Z porcelanowych portretów wyłaniają się twarze kobiet, których już dziś nikt nie

pamięta. Z cienia zmartwychwstaje ku jasności dnia okaleczony Chrystusik na

krzyżu. Przed kurtyną z gałęzi drzew, których już nie ma, madonny przyglądają się

umarłym i żyjącym. Fotografie Zeszuta pozwalają spojrzeć na świat śmierci przez

pryzmat inny, niż emocjonalne związki z grobami najbliższych czy przyjaciół.

Głęboki światłocień, kompozycje centralne, statyczne, bez dominanty, pełne

harmonii ujęcia i stonowana kolorystyka przywołują skojarzenia z malarstwem

tenebrystycznym, mrocznym malarstwem ciemności, którego twórcą był Caravaggio, a

jednym z kontynuatorów Rembrandt.
Fotografie Zeszuta wprowadzają w nastrojowy krajobraz refleksji o przemijaniu i -

paradoksalnie - o trwaniu. Nie trzeba było wielu fotogramów, abyśmy zbliżyli się

do wizji artystycznej autora, także dzięki świetnemu wyeksponowaniu ich przez

Przemysława Karwowskiego, kierującego Galerią Pod Arkadami. Zwraca uwagę cykl

kilkunastu portretów nagrobnych, umieszczonych znacznie poniżej linii wzroku, tak

abyśmy pochylili się przed przodkami.
Aranżacja podziemi na jesienną aleję umarłych, z dzikim winem i liśćmi pod

stopami, nawiązuje do szczególnie wzruszającego dyptyku zdjęć. Ich bohaterem jest

staruszek,  który na chwilę przysiadł na jednej z ławeczek. Pochylony i wsparty o

laskę, duma tak jak ja wśród liści i nagrobków. Jeszcze chyba nie wie, że jest w

obiektywie Stanisława Zeszuta. Jeszcze siedzi w cieniu, a aleja skąpana w słońcu

czeka, aż podniesie się i odejdzie ku swoim nieznanym mi ludziom, myślom,

wspomnieniom...  

Mirosław R. Derewońko

*****************************************************************************

 

Syntetyczne malarstwo znaczeniowe

Roman Borawski (ur. 1960) to człowiek, którego od ponad 10 lat znamy głównie jako

promotora artystów sztuk wszelakich: aktorów, tancerzy, piosenkarzy, muzyków czy

poetów. Bierze się to z faktu, że prowadzi Miejski Dom Kultury Dom Środowisk

Twórczych w Łomży, gdzie zgromadził instruktorów tej klasy - każdy wyróżniający

się w swojej dziedzinie - co Tomasz Brzeziński (teatr), Jerzy Chaberek

(fotografia), Bernard Karwowski (rock, pop i show music), Magda Sinoff

(wokalistyka) i Anna Bureś (plastyka). Rzadko kiedy myślimy o Romanie Borawskim

jako malarzu. I to malarzu, który zwrócił naszą uwagę nie na przedmiot, twarz,

postać czy krajobraz, ale na "Znaki".


Inaczej niż zazwyczaj, wstąpiłem do Galerii Pod Arkadami przed wernisażem.
Pierwsze wrażenie. Na ścianie po lewej wielki krzyż z pięciu kwadratów.

Promieniujący ciepłym blaskiem złoto-krwisty symbol hańby, męki i pojednania. W

każdym z ramion i części centralnej mrowie prostopadle sąsiadujących ze sobą

kwadracików. Przypominają labirynty sekretnych korytarzy. Albo kostki szlachetna

barwą kładzionego domina. Albo mapę z siatką ulic, widzianych z nadpowietrznej

perspektywy. Albo punkty na pajęczynie czasu. Albo krople życioprzestrzeni. Ta

praca zwróci uwagę nawet mniej czułych na znaki malarskie widzów. Niejeden

chciałby mieć ją w salonie. Albo w kościele.

Drugie wrażenie: dużo bieli, gdzieniegdzie zaakcentowanej obrazem z prostokątów,

wypełnionych kwadracikami różnych barw, nie zawsze starannie wypełniających zarys

elementarnej jednostki materii. To malarstwo estetycznej geometrii, sugerującej a

to krzyż, bo kompozycyjnych krzyży jest sporo więcej, a to okno, a to wrota,

rozstęp w skale, a to co tam kto zobaczy czy zechce sie dopatrzeć. Nie te czy

inne skojarzenia lubnawiązania do realiów (choćby tak dosłownych jak wstęga bloku

z "szybami niebieskimi od telewizorów", pulsującymi zagadkowo w czerni nocy)

wydają mi się najciekawsze. Nie one - moim zdaniem - są najważniejsze dla idei

tego intelektualnie i koncepcyjnie harmonijnego malarstwa. Najważniejsze są

właśnie tytułowe "Znaki".
- Kiedy nie znając języka widzimy napisany po chińsku komunikat o śmierci tysięcy

ludzi, to nie postrzegamy go jako przerażającego, bo nie rozumiemy - mówił mi po

wernisażu malarz. - Podobnie gdy nie znający rosyjskiego człowiek ogląda pisany

"bukwami" artykuł o zbrodni katyńskiej. Podobnie jest w świecie sztuki

abstrakcyjnej: widzimy znakami, które każdemu z nas są bliskie (jak kwadracik -

przypis MRD), ale przypisujemy im wielorakie znaczenia w zależności od

indywidualnych doświadczeń, wiedzy i wrażliwości.

Trzecie wrażenie. Wernisaż w Galerii Pod Arkadami zgromadził w piątek, 6

października 2006 r., sporo bywalców i ludzi uprawiających którąś z dziedzin

plastycznych. Grono zwykle rozdyskutowane, żywo polemizujące na temat kolejnych

wystaw GPA, tym razem - jak na moje ucho i oko - zadziwiająco zgodnie i

przychylnie komentowało plon ponad rocznej pracy absolwenta Wydziału Sztuk

Pieknych UMK w Toruniu (dyplom w 1986 r. w pracowni prof. Stanisława

Borysowskiego). Żeby Państwa nie znużyć, wyliczę en bloque opinie kilkunastu

osób. Prace Romana Borawskiego są: wyraziste, głębokie, tajemnicze, przemyślane,

syntetyczne. I to może powtórzę za eReSem, jednym z łomżyńskich malarzy:

"syntetyczne malarstwo znaczeniowe". A od siebie: przekonujące prostotą. Dające

wytchnienie od zgiełku bieżących spraw w chaotycznej gmatwaninie detali

codzienności. Niosące radość. Dziękujemy!  
Mirosław R. Derewońko   

******************************************************************************


Farna żyje sztuką

Łomżyński malarz Robert Sokołowski jako pierwszy od lat artysta pokazuje swoje

prace nie w galerii, a na Farnej, i tworzy nie w pracowni, a "na żywo", bo na

oczach publiczności. Stanowią ją przechadzający się uliczkami Starówki

mieszkańcy, przyjezdni i turyści. Przez kilka ostatnich, ciepłych i słonecznych

dni września widzieliśmy go, jak skupiony przy sztalugach maluje portrety i

pejzaże, nie tylko rodzinnego miasta. Zatrzymują się przy człowieku z paletą farb

zaciekawione dzieci, rozbawiona młodzież, stateczne małżeństwa i żyjący

wspomnieniami staruszkowie.

- Od kilkunasu lat pracuję w wakacje na deptakach miejscowości górskich i

nadmorskich: w Zakopanem, Jastrzębiej Górze, Władysławowie albo Juracie -

opowiada malarz, który i młodym, i "wcześniej urodzonym" (jak mawiała o swoim

pokoleniu Hanka Bielicka) chętnie objaśnia tajniki sztuki tworzenia. Niejeden z

przyglądających się precyzji młodszego kolegi "po pędzlu" Jana Dobkowskiego (ur.

1942), najwybitniejszego malarza rodem z Łomży, ze zdumieniem dostrzegał, że po

półgodzinie z tajemniczego tła płótna wyłania się sylwetka białego rumaka w

galopie. Dłuższe zakupy, sprawa załatwiona w ratuszu czy pogawędki i spotkania

dla mijających lub przystających obok Roberta Sokołowskiego ludzi to okruchy

czasu, gdy na płótnach malarskich pojawią się nowa postać, ciekawy detal

architektoniczny bądź urzekający element krajobrazu.
- Jeśli i w październiku dopisze pogoda, to pojawię się na Farnej w słoneczne dni

- zapowiada artysta. - Tak jak na początku lat 90. Grzegorz Gwizdon, z którym

współtworzę galeriapodlasie.pl, a wcześniej Galerię Plenerową, i którego prace

też prezentuję. - Lubię malować i spotkania z ludźmi ciekawymi sztuki na

łomżyńskim deptaku.
Przechodnie, których pytaliśmy o zdanie na temat tej odświeżającej i

urozmaicającej aurę Starówki inicjatywy, nie posiadali się z radości. Łomżyniacy

mogą zamówić portret własny lub bliskich, zabawną karykaturę lub panoramę grodu

nad Narwią. Roberta Sokołowskiego cechuje wszechstronność. Nie tylko sam wymyśla

tematy, ale i podejmuje się realizacji tematów zleconych. Dobry pomysł, dobry

malarz, dobra nasza!

Mirosław R. Derewońko

*****************************************************************************

Uśmiech znad Narwi, znad Wisły, znad Styksu...

W rok po śmierci Jerzego Swoińskiego (1944-2005) w Galerii Pod Arkadami otwarto

wystawę "Wspomniemnie", na której zobaczyć można obrazy, grafiki i rysunki

łomżyńskiego artysty. Artysty, który nie tylko zasłużył się organizacją Biura

Wystaw Artystycznych w Łomży(kierował nim od 1974 do 1977 r.), ale który wrósł w

pejzaż Starówki i instytucji kultury. Który pozostał w sercach i życzliwej

pamięci tak ludzi związanych ze sztuką, jak i kwiaciarek.
- Myślę, że Jurek by się cieszył, bo on zawsze spóźniał się na oficjalne

otwarcia, że ma tak wielu znakomitych gości na swojej wystawie - witał zebranych

w piątek, 15 września A.D. 2006 artysta malarz Roman Borawski. - Często

przesiadywał w naszej galerii, będąc ucieleśnieniem jej ducha, który gdzieś tu w

kącie, przy kaloryferze jest...
Malarz i scenograf Przemysław Karwowski, pomysłodawca i kustosz wystawy

wspomnieniowej, uprzedził, że nie jest ona retrospektywą twórczości Jerzego

Swoińskiego, a znakiem pamięci o zmarłym przedwcześnie koledze. Adam Wójcik,

który w ostatnich miesiącach i tygodniach towarzyszył artyście, wspominał, jak

Jerzy cieszył się, że otrzyma wreszcie nową protezę nogi... Jak poprosił o

przyniesienie do szpitala "Ziemi obiecanej... Jak - świadomy, że odchodzi do raju

artystów  - półsłówkami pocieszał, że wkrótce będzie malował w chmurkach. Wielu

pamięta, że po śmierci poety Jana Kulki to właśnie Jerzy, z typowym dla siebie

poczuciem humoru, refleksyjnie zauważył: "Teraz przyszła kolej na malarza..." Czy

mógł przewidzieć, że mówi o sobie...

Poniżej zamieszczam tekst wspomnienia, które napisałem do katalogu wystawy,

zachęcony przez Karolinę Skłodowską, Przemysława Karwowskiego i Romana

Borawskiego. Okruchy wspomnień gości wernisażu (ukazanych na zdjęciach autorstwa

Marka Maliszewskiego) przedstawię wkrótce na 4lomza.pl/kultura. Dodać wypada, że

wystawa składa się z prac ze zbiorów Muzeum Północno-Mazowieckiego i Miejskiego

Domu Kultury Domu Środowisk Twórczych w Łomży oraz z kolekcji prywatnych, m.in.,

córki artysty Katarzyny Swoińskiej, Barbary Chojnowskiej, Małgorzaty

Sawickiej-Kujawa i Artura Filipkowskiego.
 

"Spotykałem go w Łomży zazwyczaj na Długiej, Dwornej czy Krótkiej, gdzie miał w

kamienicy przed laty podniebną pracownię malarską. Z siwym włosem i wąsem

kuśtykał Jerzy w kraciastej koszuli, uśmiechał się z daleka i witał: "Cześć,

Pisak". "Witaj, Mistrzu" - odpowiadałem i częstowałem papierosem. Jerzy zwykle

nie miał swoich - mocnych i gryzących - albo miał ich za mało, więc na środku

ulicy lub Starego Rynku rozpoczynaliśmy jakby rytuał palenia fajek sztuki. W

smużkach dymu wymienialiśmy kilka zdań o którymś z artystów bądź wernisaży w

Galerii Pod Arkadami albo w Galerii Sztuki Współczesnej. Czas też się do nas

uśmiechał."

Czasem umawialiśmy się z dziennikarką "Kuriera Porannego" Danusią P. Mystkowską

na piwo w "Dołku" ("To bardzo dobry napój" - zachwalał. A ponieważ przepadał za

jęczmienną złocistością chmielu, rozważał retorycznie: "Na piwo zawsze starczy.

Jak trzeba to na chleb od przyjaciół pożyczę, potem rysunkami odrobię. Czy szynkę

trzeba codziennie jeść?").

Jerzy był w tej swego czasu kultowej, zakładanej przez Wiesława Sielskiego,

piwnicy artystów postacią szanowaną i lubianą, swoistym rezydentem. Miał tam

wielu znajomych plastyków, aktorów i dziennikarzy. I ten, i ów na papierowej

serwetce lub na kartce z notesu otrzymał od Jurka za piwo bądź dobre słowo udaną

karykaturę własną, jakiś rysuneczek dowcipny, jakiś widoczek z pamięci.

- Jak pogrzebałem we wszystkich swoich rysunkach, które mi jeszcze zostały, jak

je wyciągnąłem na światło dzienne, to mi wyszło, że Ziemia Łomżyńska naprawdę

piękną jest - wspominał przed siedmiu laty. - Pisa, Narew, Łyse... Ostatnio

Krzewo uwieczniłem na kartce. Siedziałem na górce i tak było tam pięknie i

cichutko, że aż w uszach dzwoniło.

Bywało, że odprowadzałem go do kolejnej pracowni przy Sienkiewicza, gdy rozmowy o

sztuce i życiu w tytoniowych oparach "Dołka" osłabiały głowę i krok. "Jurek to

jest równy gość" mawiała częstokroć Danusia z "Porannego" o łomżyńskim malarzu,

grafiku i rysowniku, który zmarł po ciężkiej chorobie 4 września A.D. 2005 r.

Wrócił do rodzinnego Chełmna, z którego po studiach na wydziale sztuk pięknych

Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu przybył w 1969 r. do Łomży.

- Sercem i duszą w połowie byłem znad Wisły, w połowie jestem znad Narwi - wyznał

mi sporo przed ostatnim westchnieniem. - Kiedy w 1974 r. organizowałem Biuro

Wystaw Artystycznych, to całe moje biuro miałem w teczce: młotek, trochę gwoździ

i sznurka, trochę dokumentów i pieczątkę. Później BWA rozkwitło Galerią Sztuki

Współczesnej, ale to już zasługa tych, co objęli je po mnie...

Wrócił nad Wisłę...

Lubiliśmy również jego wizyty w ówczesnej redakcji przy Dwornej. Podczas swoich

zwyczajowych spacerów po mieście odwiedzał za jednym zamachem i "gryzipiórki",

jak określał dziennikarzy prasowych, i "patrzałki", jak mawiał o kolegach z TV

Łomża, mających wówczas studio w tym samym budynku. Odwiedzał nas dość często i

regularnie, zwykle przed południem. Kuśtykał z bramy naprzeciwko sądu, rozsiadał

się, żeby zapalić albo swojego duszącego mocnego, albo cudzesa. Nie trzeba go

było namawiać na kawę. Sypał anegdotami jak z rękawa. Ta jego cecha, zdolność,

umiejętność dała się poznać w ostatnim okresie seriami rysunków satyrycznych

("Jerzy przypomina mi kardiogram, bo jest na tyle czuły, że rejestruje wydarzenia

i czas, w którym żyje" - stwierdził kiedyś kierujący Galerią Pod Arkadami artysta

malarz Przemysław Karwowski).

- Broń mnie, Panie Boże, żebym się żegnał z twórczością, a tym bardziej ze

światem - mówił nam Jurek w lutym 1999 r. po "Pożegnaniu z...", swojej ostatniej

wystawie w Łomży. - Spełnić to się można dopiero w trumnie. Jeżeli artysta mówi,

że spełnił się jako twórca, to znaczy, że już się skończył. A ja mam zamiar

tworzyć jeszcze przez wiele, wiele lat...

Minął rok, Jurku... Mamy zamiar pamiętać Cię przez wiele, wiele lat... Uśmiechnij

się do nas czasem znad Wisły, czasem znad Styksu...
Mirosław Robert Derewońko


*****************************************************************************

Na szczytach świata

Jan Dobkowski (lat 64), najwybitniejszy malarz rodem z Łomży, gościł w sobotę i

niedzielę, 9 i 10 września 2006 r. w rodzinnym mieście. Autor ponad 170 wystaw

indywidualnych i uczestnik ponad 200 ekspozycji zbiorowych w najbardziej

prestiżowych galeriach polskich i zagranicznych był w świetnym humorze. Rozdawał

autografy, opowiadał anegdoty, sypał dowcipami. Laureat nagrody im. Jana Cybisa

otworzył wystawę swoich najnowszych obrazów „Himalaje”. Wszystkich zaskoczyła

forma, w jakiej przedstawił wrażenia z podróży do Nepalu.
Jan Dobkowski obudził się w sobotę o piątej rano w swoim dwupoziomowym mieszkaniu

w warszawskim wieżowcu. Po domu krzątała się już Maria, jego małżonka od 38 lat,

matka jego dwojga dzieci: historyka sztuki Marianny i przyszłego architekta

Maksymiliana.  Pomyślał o kolejnej wystawie w ciągu blisko 40 lat pracowitej,

bogatej i owocnej pracy artystycznej. Miał ich już ponad 170 indywidualnie. W

ponad 200 uczestniczył. Swoje obrazy przedstawiał na całym świecie. Znajdują się

w zbiorach najpoważniejszych muzeów świata, m.in., Muzeum Guggenheima w Nowym

Jorku. Odwiedził wszystkie kontynenty, oprócz Antarktydy. Teraz – po wycieczce

nad i w Himalaje – czekała go wystawa w Łomży. W rodzinnym mieście, gdzie

urodziła go 8 czerwca 1942 r. w szpitalu Świętego Ducha przy Senatorskiej mama

Julianna. W mieście, w którym jako 7-letni chłopiec poznawał w Muzeum Kurpiowskim

przy wówczas ul. Gen. Karola Świerczewskiego (obecnie Legionów) wycinanki, stroje

i rękodzieło ludowe, W mieście, z którego ojciec Bolesław powiózł go pociągiem na

egzaminy do liceum plastycznego w Warszawie, gdzie ukończył z wyróżnieniem

Akademię Sztuk Pięknych i gdzie tworzy do dziś.
- Linia śladem myślenia – powtórzył w południe, 9 września A.D. 2006 w Galerii

Sztuki Współczesnej swoje credo twórcze. - Linią mogę sięgać dalej w Kosmos, a

nawet jeszcze dalej: poza nieskończoność.
Uśmiechnął się do gości wernisażu, wśród których była, m.in., jego starsza

siostra Józefa Kruszewska i przyjaciel z młodych lat Gabor Lorinczy. Widzów mogła

zaskoczyć nowa wizja artysty. Artysty, będącego laureatem Nagrody Krytyków  im.

C.K Norwida w 1978 r. i w 1994 – Nagrody im. Jana Cybisa za całokształt

twórczości. Zaskoczyła, ponieważ Jan Dobkowski przyzwyczaił już historyków

sztuki, krytyków, koneserów i publiczność do linii akrobatycznie giętkiej,

elastycznej nad podziw, raz dyskretnie, innym razem wyraziście i sugestywnie

wplątującej się w motyw przedmiotu, rośliny, człowieka. A tu takie Himalaje!!!
Kto przyszedł  lub przyjdzie do połowy października, aby obejrzeć te płótna

(197x147cm),  przeżyje zawód albo rozczarowanie, podziw albo olśnienie. Artysta

nie posłużył się widokami najpotężniejszego masywu Ziemi, znanymi z filmów,

fotografii czy pocztówek. Żadnych skał, jęzorów lodu czy rwących strumieni.

Żadnego zwierzęcia, najmniejszej rośliny, samotnego zdobywcy. Wszystkie płótna to

– na pierwszy rzut oka – gęsta, z równolegle i pod kątem układających się wstęg

siatka albo tkanina. Kiedy jednak widz nałoży na te starannie kładzione szerokim

pędzlem pasy własne wspomnienie zachwycających i onieśmielających widoków, to

ujrzy Himalaje, tak jak je przeżył Jan Dobkowski. W wulkanicznej gorączce zachodu

słońca, w lodowatej grze niebotycznych śniegów z zatrważającym wichrem, w

majestacie mocarnej skały mierzącej się z potęgą nieba. Ten zamysł kustosze

wystawy Karolina Skłodowska i Antoni Mieczkowski zrealizowali grupując prace

„gorące” w sali od strony słonecznej ulicy Dwornej, a „chłodne” w sali od

podwórza.  
Malarstwo Dobkowskiego w obecnej dobie ( cykl „Himalaje” powstał w 2002 roku)

jest niedwuznacznie abstrakcyjne. Siłę tego określenia osłabia fakt, iż z

legendarnych gór – tak jak ich „powidok” ukazał wybitny twórca – wyabstrahował

żywioł światła. W tym celu posłużył się szeroką paletą kolorystyczną od piaskowej

żółci po głęboki granat akrylu. Efekt wzmacnia użycie farb metalizujących.

„Tkaniny” zdobywcy myślenia linią zyskują wielowymiarowość, przy pozornej grze

przeplatającymi  się płaszczyznami.
- Nie muszę pisać żadnych książek, bo moja teoria (chociaż nie przepadam za

teoriami) jest prosta i zrozumiała: linia śladem myślenia – komentował ze

śmiechem Jan Dobkowski. - Przecież twórczość nie polega na tym, żeby odwzorowywać

to, co i tak precyzyjniej zarejestruje fotografia. Przecież nie wystawię

„pocztówek z podróży”! Książkami moimi są moje obrazy...
Z ciekawostek wernisażowych warto zasygnalizować, że choć cykl „Himalaje” jest

nie do sprzedaży, Artysta jeden z obrazów podarował Galerii! Warto ją odwiedzić

także i po to, żeby otrzymać katalog z omówieniem dokonań malarza, napisanym

przez historyka i krytyka sztuki  Wojciecha Krauze, który od prawie 40 lat

zajmuje się twórczością utalentowanego łomżyniaka. Oprócz nich, przybył także na

wernisaż pedagog i aktor Wojciech Siemion, przyjaciel i kolekcjoner obrazów

Dobkowskiego. Właśnie w dworskiej posiadłości Siemiona w Petrykozach na Mazowszu

powstał krótki film dokumentalny z udziałem naszego wybitnego krajana.

Mirosław Robert Derewońko



**********************************************************************************

Moja pamięć jest spłaszczona.

Z Jerzym Grygorczukiem o strachach na wróble, samowarze i rzeźbie artystycznej po

jego wernisażu w Galerii Sztuki Współczesnej rozmawia Mirosław R. Derewońko
Mirosław R Derewońko: - Właśnie otworzył Pan wystawę trochę surrrealistycznych,

ale robiących ogromne wrażenie rzeźb. Goście wernisażu, niezależnie od wieku,

byli zachwyceni. To pierwsza prezentacja w Łomży?
Jerzy Grygorczuk: - Dziękuję za pochwałę. To moja pierwsza wystawa indywidualna w

Łomży, jednak miasto poznałem znacznie wcześniej, jakieś 30 lat temu. Wtedy byłem

w zarządzie okręgowym Związku Polskich Artystów Plastyków i podczas zakładania

delegatury ZPAP zetknąłem się z twórcami tu pracującymi, m.in.,. z Mieczysławem

Mazurem, Henrykiem Osickim, Jurkiem Swoińskim, Bronisławem Tylem i Krzysztofem

Turem. Chyba Wiesio Sielski zaprosił mnie na plener rysunku, którym też kiedyś

się zajmowałem. Wówczas narysowałem widoki Łomżycy i Wzgórza na Fortach. Byłem w

tamtych latach częstym gościem w grodzie nad Narwią..

- Jakim miastem była Łomża w owych latach?
- Zawsze była miejska, jak np. Ełk, niezależnie od tego, czy była gminna,

powiatowa czy wojewódzka. To miasto z tradycjami, porządnie i ciekawie

zorganizowane przestrzennie. W odróżnieniu od większości miast w województwie

podlaskim. Podlaskie miasta są zaprojektowane raczej chaotycznie, no i mają

wyraźnie sielski charakter.

- Co Pan wystawia w łomżyńskiej galerii?
- Prace z lat 90. i powstałe około 2000 roku. Ale nie wszystkie, które chciałem

pokazać. Kierownik galerii Karolina Skłodowska na niektóre się nie zgodziła. To

nie tyle była cenzura, co życzliwa rada, z uwagi na bardzo tradycyjne, katolickie

środowisko. Nie chciała, żebym naruszał wartości chrześcijańskie. Dotyczyło to na

przykład  rzeźby zainspirowanej kultem fallicznym Priapa. Ten kult narodził się w

starożytnej Grecji, gdzie narodziła się demokracja, i pomyślałem, że u nas

również funkcjonuje w polityce, skoro i za komuny, i obecnie mówimy „członkowie”.

Ale - paradoksalnie - bóg Priap ma swoje „wizerunki” także na naszych ziemiach w

postaci... strachów na wróble. Tak jak one był strażnikiem ogrodów, sadów i

winnic. Przecież kiedy widzimy go z obnażonym, nabrzmiałym penisem, to jest w tym

nie tyle wulgarność co kult urodzaju i płodności. Grecy mieli też odmienny od

naszego, współczesnego pogląd na kwestie kradzieży. Kto złapał złodzieja, mógł

zrobić z nim co zechce. A że owoce najczęściej podkradali młodzi chłopcy, to

Grecy ( artysta się śmieje) uprawiali sex „nienormalny”.

- Podobnych anegdot i gier skojarzeniowych dostarczają Pańskie wszystkie prace.

Kiedy patrzymy na Wieżę Babel, to przez pajęczynę, do tego czerwoną. W rzeźbie

„Generał” użyty jest znaczek Solidarności,  w „Desancie gdańskim” - korki

elektryczne, w „Kandydacie na posła” gęba polityka przypomina przysłowiowe cztery

litery. Dużo w Pańskich pracach dosadnych nawiązań do współczesności.
- Motywów gdańskich uzbierało się trochę, bo studiowałem w Gdańsku. Przeżyłem tam

i rozruchy marcowe '68, i tragedię roku '70.  Jednak używam ich w moich pracach

nie ze względu na własną biografię, ale historię Polski. Zresztą moją wędrówkę

rzeźbiarską zacząłem od ikony i poprzez Bizancjum dotarłem do Grecji. A kto

pokochał mitologię i filozofię Greków, ten zanurzył się w kulturze basenu Morza

Śródziemnego. Pomysł na rzeźbę rodzi się we mnie zazwyczaj spontanicznie, pod

wpływem impulsu. Ja świadomie komentuję, często ośmieszam absurdy naszej

codzienności, jak  np. medale Gloria Artis. Jeśli otrzymują je artyści rangi

Hanki Bielickiej, to chapeau  bas! Jednak w realiach Białegostoku, gdzie się

urodziłem i mieszkam,  to stało się to odznaczenie swoją karykaturą: nie

przyznano go chyba tylko sprzątaczkom w instytucjach kultury.

- Zaskakująca jest swoboda, z jaką posługuje się Pan przedmiotami codziennego

użytku, które „ wtapia” Pan do metaforycznej formy przestrzennej. Celowo tak to

określam, bo z rzeźbą w tradycyjnym pojęciu Pańskie prace niewiele mają

wspólnego. Telefon komórkowy, teleskopowa antena radiowa czy zepsute zegarki

scala Pan w jedno z wizerunkiem Madonny lub Buddy, Don Kichota bądź Chrystusa.
- Chętnie posługuję się niepotrzebnymi przedmiotami, gdyż są to świadkowie mojego

czasu. Chociaż zepsute, wyróżniają się tym, że to ja ich dotknąłem, ja je

znalazłem. Często o posłużeniu się nimi decyduje przypadek, jak choćby w

„Wiedźmie z Supraśla”, w której użyłem samowara. Te przedmioty szkoda wyrzucić,

więc nadaję im nowy sens w ich nowym życiu. Nie kupuję diamentów ani tandetnych

szkiełek, żeby stworzyć „Dekoder TRWAM”, który dla mnie już niczego nie dekoduje,

ponieważ przestałem słuchać i oglądać ludzi siejących nienawiść.

- A jakich ludzi Pan kocha?
- Ludzi normalnych, którzy poglądów religijnych, politycznych czy obyczajowych

nie wykorzystują przeciwko człowiekowi.

- Boga Pan kocha?
- Z tym zawsze miałem dylematy, wiele razy wątpiłem i wątpię. Może dlatego, że

bliższe mi jest to, co widzialne. Ponadto kiedy myślę o Ojcu Kolbe albo obozie w

Oświęcimiu, to waham się w swojej miłości do Boga. Może to jednak nie Jego wina,

tylko tego, że jesteśmy podłym, głupim gatunkiem.

- Głupim? Nie homo sapiens?
- Sami sobie to dumne miano nadaliśmy. Ze wszystkim, co w nim dobre i co złe.

Jednak rzadko, zadufani, uświadamiamy sobie, że jesteśmy ledwie maczkiem w

kosmosie.

- O Panu trudno powiedzieć, że jest Pan ledwie maczkiem na mapie sztuki polskiej.

Wznosi ją Pan na wyżyny intelektu, bystrej obserwacji i humoru.
- Człowiek całe życie się łudzi. Im więcej robi, tym więcej ma wrogów.

- Albo przyjaciół...?
- No, różnie z tym bywa. Nie podlegam pędom, modom. Prowadzę dialog z facetami,

którzy dawno zmarli: Witoldem Gombrowiczem czy Bruno Schulzem. Bliscy są mi też

Czesław Miłosz i Sławomir Mrożek. Bliscy przez to, że poświęcili życie i byli w

tym konsekwentni, aby zachować tożsamość, nie ulec trendom świata zewnętrznego.

To co modne, to co na wierzchu zazwyczaj jest płytkie. Nie chcę być pawiem ani

papugą.

- Kim chce Pan być?
- Sobą, po prostu sobą.

- Dziękuję za świetną wystawę i rozmowę.


****************************************************************************


Rozpasane malarstwo i ascetyczna fotografia

Zaskakujący wernisaż odbył się w Galerii Pod Arkadami przy Starym Rynku w Łomży.

Zaskakujący z kilku powodów. Po pierwsze: bo obaj autorzy są amatorami. Adam

Palatyński z Łodzi w dziedzinie malarstwa, Jarosław Strenkowski z Zambrowa –

fotografii. Po drugie: bo prace malarza wręcz porażają śmiałością tematu i

rozmachem formy, zaś fotografika – wręcz odwrotnie. Po trzecie: niemal nic ich z

sobą nie łączy, oprócz znanego z odważnych prezentacji ambitnej sztuki

współczesnej miejsca i ponad 50 gości, którzy przybyli w piątkowy wieczór 11

sierpnia 2006 r.

Parter Galerii zajęły duże, utrzymane w postimpresjonistycznej stylistyce prace

Palatyńskiego. Są to głównie akty kobiece. Już na pierwszy rzut oka widać ich

nieporadność. Spod warstw pastelu czy akrylowej farby przezierają techniczne

szkice lub uwagi poczynione mazakiem. Pociągnięcia pędzla są niestaranne i (jakby

to za mało powiedziane) niedokończone.

Gdyby przyłożyć do oceny obrazów Palatyńskiego tylko miarę warsztatową, nie

dałoby się ich obronić. Jednak robią wrażenie przez swoją spontaniczną

nieudolność, swoistą „rozrzutność” w poszukiwaniu jak najszerszej gamy żółci czy

zieleni. Ale zatrzymują uwagę nawet niewprawnego widza głównie dlatego, że nagie

sylwetki kobiet epatują demonicznym wyrazem twarzy, mimo że są istotami

skrzydlatymi. To połączenie diabelskiej maski i anielskiego atrybutu twórca

konfrontuje z czasem dyskretnie, a częściej zbyt dosadnie, niesmacznie

wyeksponowanym sromem.

„Siła malarstwa Palatyńskiego wynika z pozornej słabości” pisze w katalogu

Zbigniew Nowicki, który twierdzi, w odróżnieniu od niżej podpisanego, że

„powyższe zabiegi nie służą ukazaniu dominującej cielesności naszej natury, lecz

przewrotnie bez epatowania ogromnymi chwytami nadają jej wymiar duchowy”. Cóż, o

gustach się nie dyskutuje. Zresztą, sami Państwo mogą się przekonać, odwiedzając

Galerię Pod Arkadami, w której...

W której podziemnym aneksie Jarosław Strenkowski, na co dzień prowadzący

Regionalną Izbę Historyczną w Zambrowie, pokazał trochę fotografii pod wspólnym

tytułem „Cienie”. Prace nie wyróżniają się nadmiarem przesadnego artyzmu (sam

autor przyznaje, że jest „niedzielnym fotografem”), ale mają pewien walor,

rzekłbym: historyczno-refleksyjny. Są historyczne, bo dokumentują wnętrza, gdzie

zostały wykonane: koszary 71 pułku piechoty i Szkołę Podchorążych, należące do

Garnizonu Zambrów, budynki po Zambrowskich Zakładach Przemysłu Bawełnianego, a

nawet - już rozebrane - podworskie obory w Porytem Jabłoni. Cecha kompozycyjna i

zamysł wszystkich zdjęć jest identyczna: mroczne, puste wnętrza, z których czy to

przez okna, czy przez drzwi przeziera a to smuga światła, a to nitka zieleni łąki

i lasu na horyzoncie, a to postacie ludzkie, anonimowe i tajemnicze.

- Miejsca były pretekstem do pokazania świata, jakim go widzę – twierdzi

Strenkowski. - To świat ponury i posępny, zagadkowy i tajemniczy, świat osadzony

w pustce, ale nie beznadziejnej, bo zawsze rozjaśnionej gdzieś przez światło,

przez człowieka czy roślinę, co przyciąga wzrok...

I tak jak poprzednim razem: zachęcam Państwa, byście sprawdzili, czy te idee

twórcy trafią Wam do przekonania. Przekonacie się sami!

Mirosław R. Derewońko

P.S.1. Adam Palatyński urodził się w 1973 r. w Łodzi. Uprawia malarstwo olejowe,

a także akwarelę, rysunek (węgiel, ołówek, pastel) i grafikę (linoryt,

serigrafia). Wystawiał indywidualnie i zbiorowo od roku 2002, głównie w Łodzi.

P.S. 2. Jarosław Strenkowski urodził się w 1967 r. w Zambrowie. Ukończył historię

na WSP w Olsztynie. Fotografowaniem zajmuje się od 2003 r. Wystawiał już w Łomży

dwa lata temu w GPA czarno-białe fotogramy, ukazujące ginącą architekturę

drewnianą okolic Zambrowa. Miał też wystawę w Olsztynie i kilka w rodzinnym

mieście.

*******************************************************************************8

Czysta formalność

Młoda i ambitna. Piękna i utalentowana. Pomysłowa i pracowita. Urodziła się w

1978 w Katowicach, gdzie studiowali jej rodzice. Swoją pierwszą wystawę w Łomży

otworzyła w Galerii Pod Arkadami, którą stworzył jej nieżyjący już tata Wiesław

Sielski.
Anna Sielska
Anna Sielska

W łomżyńskiej Szkole Podstawowej nr 1, której jest absolwentką, koledzy nazywali

ją Sielanką. To określenie wzięte nie tylko z brzmienia nazwiska, ale i z

sympatii oraz ciepła, jakie roztacza wokół siebie jego właścicielka.
– Miałam świadectwa z czerwonym paskiem, ale nie należałam do kujonów –

opowiadała „Współczesnej” Ania Sielska podczas wernisażu. – Ukończyłam Liceum

Sztuk Plastycznych w Łomży, gdzie moja mama uczy grafiki.
Iwona Sielska żartobliwie przyznaje, że córka sztukę ma zapisaną w genach.

Potwierdzenie tej opinii znajdzie łatwo każdy, kto odwiedzi wystawę „ Czysta

formalność”. Parter galerii zajmują prześcieradła w gablotach i na fotogramach.

Czasem tematem jest pusty stół nakryty obrusem, czasem z sześcioma talerzami,

wirującymi niepokornie, jakby miały odfrunąć czy zsunąć się z trzaskiem. Innym

razem zmierzwiona materia upodabnia się do pryzmy śniegu lub góry lodowej.

Fotografie Sielanki to współczesne uproszczone i prowokacyjne martwe natury z

samotną gruszką lub obciętą głową jelenia.
– Chciałam zbadać, czy dziełem sztuki może być zwykłe prześcieradło albo obrus i

kiedy są prawdziwsze: jako namacalne przedmioty czy jako zdjęcia – tłumaczyła

artystka. –Ich prawdziwa natura moim zdaniem, objawia się dopiero w dziele

sztuki.
W poszukiwaniach odeszła daleko od pierwszych zdjęć robionych Smieną, gdy była w

podstawówce. Dostała ją po śmierci taty, Wiesława, który zginął w wypadku

samochodowym w 1982 r. Fotografowała pejzaże podczas spływów kajakowych Narwią,

Pisą, Jegrznią, Biebrzą. Robiła portrety rodzinie, psu Kubie i chomikowi Guciowi.

Teraz robi portrety swoim studentkom z ASP w Katowicach, którą ukończyła na

wydziale grafiki. Prostota, naturalność i estetyzacja modelek oddają upodobanie

do nie tyle przedstawiania, co wyzwalania czystego piękna.

Mirosław R Derewońko


*************************************************************************************


Roman Borawski o Łomżyńskiej Jesieni Kulturalnej

Łomżyńską Jesień Kulturalną organizuję razem z pracownikami Miejskiego Domu

Kultury Domu Środowisk Twórczych od dziesięciu lat, odkąd zostałem dyrektorem tej

placówki. Po raz kolejny udało się nam nie zejść poniżej poziomu sprzed kilku

lat. Podkreślam to "udało się", gdyż stale rosną koszty zapraszania do Łomży

artystów, szczególnie tych znanych i znakomitych, gdyż są coraz drożsi. Cieszę

się, że wymagającej i wyrobionej publiczności, złaknionej kultury ambitnej, nie

ubywa, a nawet ku naszemu miłemu zdziwieniu: przybywa.
Roman Borawski

To dobrze, że kultura popularna nie zdominowała wysokiej. Dobrze, bowiem są wciąż

w Łomży i przyjeżdżają do nas ludzie, łaknący piosenki poetyckiej, wyrafinowanego

jazzu i kabaretu, który poruszając mięśnie smiechowe, uruchamia zwoje móżgowe.

Dobrze, że tacy ludzie są i wśród widzów, i mecenasów, którym zawdzięczamy, że

tak poważnie pomyślane przedsięwzięcie zawdzięcza nie tylko swoją skalę, ale i

wysoka rangę artystyczną. Łomża dzięki zaangażowaniu i przychylności Browaru

Łomża włączona jest w obieg kultury polskiej. Dzięki życzliwości prezesa Andrzeja

Rutkowskiego, dyrektor Anny Heinrich i pani Barbary Niecieckiej mogliśmy zaprosić

niekwestionowane gwiazdy. Gwiazdy, które nie są takimi przez szum medialny, jaki

wokół nich powstaje, ale przez talent, sztukę, którą tworzą i nieschlebianie

pospolitym gustom. Jak co roku, zorganizowaliśmy Muzyczne Zaduszki, tym razem

poświęcone Czesławowi Niemenowi. Z koncertem "Wspomnienie o..." wystapił joachim

Perlik, znany, m.in., z programu "Jaka to melodia". Zachwycił mocnym głosem i

własną, niebanalną interpretacją piosenek czy wręcz ponadpokoleniowych songów

wokalisty stulecia w naszym kraju. Grupa Rafała Kmity przyjechała ze spektaklem

kabaretowym "Aj waj!, czyli historie z cynamonem". Zespół współpracującego z

krakowskim Teatrem STU reżysera zdobył tym dowcipnym i lirycznym przedstawieniem

pierwszą nagrodę podczas Festiwalu Komedii Talia 2005. Bisom nie było końca.

Odwiedzili nas tak różni giganci estrady jak pieśniarz Grzegorz Turnau, promujący

nową płytę "11.11", zatytułowaną tak od godziny na otrzymanym od taty pierwszym

zegarku, i rockowy zespół Hunter, świetujacy 20-lecie istnienia płytą "T.E.L.I".

I jeden, i drugi zgromadził setki fanów zupełnie przeciez odmiennych muz. Nasze

środowisko też pokazało, na co je stać. Fotograficy Stanisław Zeszut i Leszek

Buczyński wystawili w Galerii Pod Arkadami "Sferę znaczeń", zestaw kiludziesięciu

fotogramów, które mogłyby sie znaleźć w albumie historii sztuki przez rozległe

nawiązania do motywów np. z antyku, renesansu i surrealizmu. "Let's have a party"

to z kolei koncert Studia Piosenki PopArt przy MDK DŚT, obchodzącego

dziesięciolecie. Dzieci i mlodzież, pracujące z Bernardem Karwoskim, dały popis

estradowego profesjonalizmu i młodzieńczej świeżośći. Wyśpiewały największe

przeboje Elvisa Presley'a, Jerry'ego Lee Lewisa czy Chucka Berry'ego. A na finał

wydarzenie wręcz symboliczne. Marek Napiórkowski, gitarzysta jazzowy, który

występował m.in. z Patem Metheny i Anną Maria Jopek, dał koncert z wirtuozem

saksofonu Henrykiem Miśkiewiczem. Warto dodać, że przed gwiazdami jazzu zagrał

nasz raczkujący, ale dobrze rokujący DT Project Braci Lipskich i Przemka

Starachowskiego. To była bardzo udana Łomzyńska Jesień Kulturalna, bo zaproszeni

artyści dali nam poczucie, że jesteśmy inteligentni i spragnieni kultury

najwyższych lotów. Dziękuje raz jeszcze swoim współpracownikom, mecenasowi i

znakomitej łomzyńskiej publiczności. Do zobaczenia za rok!

Wypowiedź Romana Borawskiego dyrektora MDK-DŚT spisał MRD


*****************************************************************************8


Twarze bliskie Teresy Adamowskiej

Perfekcyjna, koncepcyjna i wytrwała malarka, jak zwykle, zaskoczyła równie

wytrawnych znawców sztuki, co i przygodnych uczestników wernisażu "Portrety".

Bywalcy Galerii Sztuki Współczesnej Muzeum Północno-Mazowieckiego w Łomży,

szczególnie pamiętający ostatnie wystawy z udziałem Teresy Adamowskiej (m.in. "W

Drodze do Sacrum" 2001 i "Malarstwo indywidualne" 2001 czy "Czartowisko" z

Czartorii 2003 lub "Czarci pazur i dzwon" z Wigier 2005), otóż ci właśnie

przeżyją najwięcej zaskoczeń...
Po raz pierwszy Teresa Adamowska sięgnęła do swoistego archiwum pamięci,

wspomnień i biograficznych nawiązań do rodziny, przyjaciół i znajomych na taką

skalę i z takim rozmachem. Obie sale i przedsionek Galerii zajmują autoportrety

artystki oraz portrety jej rodziców, męża, dzieci i babć. Nie zabraknie miejsca

dla przyjaciółek czy osób darzonych szacunkiem i sympatią.
Na swój sposób każda z wyżej wymienionych grup warta jest oddzielnej prezentacji

i przybliżenia wizerunku, jaki postaci nadała Adamowska. Zatem zacznijmy od Niej

samej, skoro aż sześć obrazów sąsiaduje ze sobą na jednej ścianie.

Adamowska z żądłem skorpiona na głowie ("Dla podświadomej obrony" - sugeruje

malarka). Adamowska w noc świętojańską, oplątana tasiemkami niebieskiej poświaty

i księżycowej aury ("Każdy miewa takie poplątanie w czas przesilenia").
Adamowska w surducie ("Ponoć po jakimś wirtuozie z Francji, porządne, oryginalne

szycie").
Zobaczymy nawet Adamowską na blejtramie z czasów nauki w Państwowym Liceum

Plastycznym w Supraślu - "Gdyby ktoś zechciał prześwietlić ten autoportret,

znalazłby przynajmniej cztery wcześniejsze".
I takiego "prześwietlania" najbliższego rodzinnie czy towarzysko otoczenia

dokonała na obrazach wystawionych w Galerii.

Mirosław Robert Derewońko

************************************************************************

"KARTKI"-Jubilatki w Salonie Sztuk

Salon Sztuk dr Anny Jakubowskiej wszedł w piąty rok radosnego i twórczego

istnienia we wrześniu 2005 r. W pierwszy czwartek października gościł jeszcze

bardziej w historię (i historie :)) wplątany zespół: Świętujące 15-lecie

"KARTKI". Dziennikarz telewizyjny i prasowy Wojciech Koronkiewicz i grafik

Wojciech Kirejczyk, przedstawiciele Redakcji Jubilatki, przybyli z rocznicowym

(już 33.) numerem nieregularnika w znakomitych nastrojach i w równie szampańskich

wracali z miasta nad Narwią do domów nad Białką.
W snuciu barwnych opowieści o spotkaniach przy kawie i innych trunkach w kultowej

białostockiej kawiarni "Marszand" sekundował im "łomżyński" współpracownik

jednego z najlepszych w Polsce periodyków kulturalnych aktor Marek Tyszkiewicz,

który po 14 latach pracy w Teatrze Wierszalin i Dramatycznym rozpoczął sezon

artystyczny z Teatrem Lalki i Aktora w Łomży.
- Czujemy się w Łomży swojsko, bo to już trzecia prezentacja pisma w Salonie,

którego gospodyni i goście bliscy są nam nie tylko geograficznie, ale

emocjonalnie i intelektualnie - komplementował grafik, weług którego konceptów

powstał cykl prezentowanych w Salonie dr Jakubowskiej 23 dowcipnych i

zaskakujących fotogramów Jana Turonka z portretami współpracowników "Kartek"-

Jubilatek. Każdemu towarzyszy oryginalny podpis-komentarz (autorstwa Kirejczyka).

Naczelny Bogdan Dudko w pozie Buddy na prawie latającym dywanie wśród traw i

chmur samotnie obmyśla kształt kolejnego numeru, pełnego poezji, opowiadań,

esejów i reportaży ("Zaprahajcie chłopcy koni", czyli zaprzęgajcie panowie

wierzchowce")... Albo uśmiechnięty profesor Włodzimierz Pawluczuk z białą bródką,

jeden z najbardziej znanych w Polsce religioznawca i monografista Teatru

Wierszalin ("Mówią, że podobno profesor")...
Co to "KARTKI"? To pismo literacko-artystyczne, wydawane od 15 lat w Białymstoku.

Wysmakowane ze względu na dobór tekstów, grafik i zdjęć. Kolportowane przez

empiki. O ile się nie mylę, do tej pory "zaistniało" w nim tylko malarstwo Ivayly

Żiwkowej-Świtajewskiej, bułgarskiej malarki, tworzącej i mieszkającej w Łomży.
- Zapraszamy wszystkich tworzących w którejś z dziedzin sztuki do współpracy -

zachęcał Wojciech Koronkiewicz. - Na pewno i artyści Ziemi Łomżyńskiej mogą

trafić na łamy naszego nieregularnika. Adres: PO BOX 254, 15 - 001 Białystok 1,

ul. Antoniukowska 52/73.
Publikują w "Kartkach" i znani poeci, i stawiający pierwsze kroki, i wybitni

pisarze, i początkujący. I nauczyciele, i uczniowie. Warto spróbować. A nuż na

20-lecie w Galerii "Kartkowych" Portretów zobaczymy kogoś z 1000-letniego grodu

nad Narwią...?


*************************************************************

„Czarci pazur i dzwon”

„Czarci pazur i dzwon” to świetna (jak sam tytuł) wystawa w Galerii Sztuki

Współczesnej w Łomży. Społeczne Stowarzyszenie Prasoznawcze STOPKA, które

zorganizowało po raz trzeci międzynarodowy plener plastyczny, tym razem w Domu

Pracy Twórczej w dawnym klasztorze kamedułów nad Wigrami, zaprosiło 23 artystów z

Białorusi, Litwy, Ukrainy i Polski. Malarze, rzeźbiarze i twórcy dzieł w

technikach mieszanych pochodzą także z naszego regionu: Łomży, Suwałk i

Białegostoku. Prof. Andrzej Strumiłło, jeden z twórców i zarazem kurator wystawy,

mieszka w Maćkowej Rudzie. W świecie kultury i sztuki jego nazwisko to już ikona.
Profesor wraz z prezesem STOPKI red. Stanisławem Zagórskim postawił przed

uczestnikami pleneru niezwykłe zadanie stworzenia pracy, inspirowanej legendą o

mnichu, który kucharząc w klasztorze zaprzedał duszę diabłu, aby sprowadzić dla

przeora rybę sieję z Włoch. Ta akurat historia kończy się szczęśliwie

wyratowaniem zakonnika z „piekielnych pazurów”, ale wiele z ok. 60 prac

wystawionych w obchodzącej 30-lecie istnienia Galerii wydobywa mroki ludzkiej

duszy, meandry wyobraźni i zakusy „Złego, który czai się w ciemnościach i od

zarania wieków wodzi słabego człowieka na pokuszenie”. Prace są tak różnorodne

jak osobowości i miejsca, skąd pochodzą i gdzie na co dzień tworzą artyści.

Niecodzienne spotkania z mocami nadprzyrodzonym w legendzie i nad Wigrami można

„podejrzeć” w przy ul. Dlugiej 13 w Łomży. Warto!














 

Robert Sokołowski
nie, 20 kwietnia 2008 23:09
Data ostatniej edycji: wt, 22 kwietnia 2008 01:06:52

 
 

W celu świadczenia przez nas usług oraz ulepszania i analizy ich, posiłkujemy się usługami i narzędziami innych podmiotów. Realizują one określone przez nas cele, przy czym, w pewnych przypadkach, mogą także przy pomocy danych uzyskanych w naszych Serwisach realizować swoje własne cele i cele ich podmiotów współpracujących.

W szczególności współpracujemy z partnerami w zakresie:
  1. Analityki ruchu na naszych serwisach
  2. Analityki w celach reklamowych i dopasowania treści
  3. Personalizowania reklam
  4. Korzystania z wtyczek społecznościowych

Zgoda oznacza, że n/w podmioty mogą używać Twoich danych osobowych, w postaci udostępnionej przez Ciebie historii przeglądania stron i aplikacji internetowych w celach marketingowych dla dostosowania reklam oraz umieszczenia znaczników internetowych (cookies).

W ustawieniach swojej przeglądarki możesz ograniczyć lub wyłączyć obsługę plików Cookies.

Lista Zaufanych Partnerów

Wyrażam zgodę