Życie zaczyna się po drugiej trzydziestce
Aktorka Teatru Lalki i Aktora Marzanna Gawrych świętuje 35-lecie pracy artystycznej. Aktorstwo było jej najwyraźniej pisane, bowiem mając zaledwie 1,5 roku potrafiła już rozbawić bliskich różnymi scenkami, reagując na słowa taty „Marzenko, pokaż sztuczkę”. W roku 1990 zaczęła pracę w łomżyńskim teatrze i pozostała mu wierna do dziś, kreując wiele niezapomnianych, nie tylko głównych, ale też drugoplanowych, ról.
Trudno wyobrazić sobie łomżyński teatr bez Marzanny Gawrych, aktorki uniwersalnej i bezgranicznie oddanej swej pracy. Od debiutu w roku 1990 zagrała w 57 spektaklach, kreując w nich 120 ról, wcielając się w wiele postaci zarówno w przedstawieniach dla dzieci, jak też dla widzów dorosłych. „Ludowa szopka polska” „Tymoteusz i Psiuńcio”, „Piękna i Bestia”, „Madejowe łoże”, „Królowa śniegu”, „Mewa”, „Balladyna”, „W krainie snów Alicji”, „Kartoteka”, „Calineczka”, „Pasja”, „Mandragora”, „Proces”, „Mała Syrenka”, „Mały Książę” i „Calineczka” to tylko niektóre z nich. Te najbardziej znaczące, pamiętane do dziś, nierzadko wciąż grane, albo regularnie wznawiane. Pomimo tak zacnego jubileuszu i formalnego zakończenia pracy aktorka jednak nie rozstaje się z Teatrem Lalki i Aktora, co na pewno ucieszy liczne grono jej sympatyków i miłośników teatru.
Wojciech Chamryk: zaczynając w marcu 1990 roku pracę w łomżyńskim teatrze spodziewała się pani czegoś takiego, że będzie to przygoda na całe życie, nawet jeśli już wtedy teatr był pani wielką pasją i wiązała z nim pani swoją przyszłość?
Marzanna Gawrych: Nie myślałam o tym, że to może nie być na całe życie. Już na tym bardzo wczesnym etapie wybrałam sobie takie właśnie życie: wspaniałe, radosne i bardzo twórcze, a do tego kontakt z widownią, szczególnie tą najmłodszą. To jest kochana, najlepsza widownia. Te oczka wpatrzone w scenę, w aktorów, w lalki, te uśmiechnięte buźki – jest to coś niesamowitego i nigdy nie pomyślałam, żeby z tego zrezygnować, chociaż czasami było ciężko. Zaczynałam przecież od zera, jako adeptka. Niczego nie umiałam, w moim pierwszym spektaklu „Dziadzie wszystkozjadzie” grałam tylko pieska, ptaszki, wiewiórki i inne takie.
Wielu wybitnych aktorów zaczynało przecież w młodym wieku od ról służących czy halabardników…
Ale znam takich, który za takie epizodyczne role otrzymywali nagrody aktorskie (śmiech)
Każda kolejna rola i kolejny rok spędzony w teatrze utwierdzał panią w przekonaniu, że to jest właśnie to, że znalazła pani swój sposób na życie?
Tak. Tym bardziej, że jak już poczułam się pewniej, bo przecież w tych pierwszych spektaklach grali ze mną aktorzy nie tylko starsi wiekowo, ale też z bardzo dużym stażem aktorskim, jak na przykład Tomasz Brzeziński, którzy w 1987 roku tworzyli ten teatr, poczułam się już bardzo dobrze, niczym przysłowiowa ryba w wodzie.
I ten stan rzeczy trwa do dziś…
Dokładnie. Ale teatr to nie tylko próby, spektakle, ale też festiwale. Bardzo mi się podobało, że wyjeżdżamy na festiwale, że przed tymi ważnymi spektaklami jest taka adrenalina, chociaż tak naprawdę to jest ona przed każdym – jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby zagrać spektakl bez stresu, ale, wystarczy powiedzieć pierwsze słówko i wszystko pójdzie dalej. Wiadomo, że raz lepiej, raz gorzej, bo nie każdy spektakl jest identyczny, wręcz przeciwnie, każdy jest inny. Teatr to również wyjazdy w różne ciekawe miejsca. Bardzo miło wspominam wyjazd do Francji za dyrektorstwa Zbyszka Głowackiego, gdzie pojechaliśmy na festiwal ze spektaklem „Poeta zamordowany”. W roku 1991 było to dla mnie coś niesamowitego, był to zresztą mój pierwszy wyjazd za granicę. To był zupełnie inny, kolorowy świat, bo Polska wyglądała wtedy zupełnie inaczej.
Ale można powiedzieć, że ten kolorowy świat przenieśliście też państwo do Łomży, bo festiwal Walizka już wtedy istniał, a teraz jest to duża impreza o międzynarodowej renomie?
To był zupełnie inny, taki rodzinny festiwal. Teraz wygląda on inaczej, bardzo się rozwinął i mam ogromną satysfakcję, że mogę w nim uczestniczyć, w tym roku też będę brać w nim udział. Oczywiście Teatr Lalki i Aktora zawsze gra na koniec, w ramach spektakli towarzyszących, ale też aktorzy zajmują się zapowiedziami spektakli innych teatrów.
I to też jest dla nas lekki stresik, bo to nie jest tak, że jesteśmy przygotowani po kilku tygodniach prób, że ktoś nas poprowadził. Za taką zapowiedź odpowiadamy bowiem sami, a trzeba to odpowiednio przygotować, żeby było i humorystycznie, i merytorycznie, żeby wszystko powiedzieć.
Czyli jest to również swego rodzaju wyzwanie aktorskie, taka mini scenka, często przed bardzo dużą publicznością?
Jest to wyzwanie, bo wiem, że i widzowie, i jury zwracają uwagę na ciekawą zapowiedź. A wszystkiego nie da się przecież przewidzieć, bywa, że w ostatniej chwili trzeba coś dodać, improwizować.
Bywają też sytuacje awaryjne, że spektakl jest przenoszony z pleneru pod dach, albo zdarzała się ulewa…
To prawda. Albo pochodzi ktoś i mówi: „powiedz jeszcze to, to i to”, kiedy na przykład trzeba poinformować widzów o zmianach w repertuarze, więc trzeba to sobie szybko poukładać w głowie, żeby o niczym nie zapomnieć i zapowiedź była kompletna i merytoryczna.
Nigdy nie miała więc pani pokusy, chociaż aktorzy często wędrują, zmieniają teatry, szukają nowych wyzwań, żeby zostawić Łomżę i ten teatr, poszukać czegoś innego?
Tego teatru nie da się zostawić. Dlatego teraz, kiedy skończyłam 60 lat, nie wyobrażam sobie jak to będzie w przyszłości, kiedy trzeba będzie nieodwołalnie rozstać się z Tą sceną.
Nawet w ciągu minionego roku, kiedy wiedziałam, że ten czas powoli nadchodzi , robiłam sobie taki test, że wychodziliśmy już do ukłonu, a ja sobie myślałam: „a gdyby miał to być ostatni raz, mój ostatni ukłon?”. I pojawiały się łzy w oczach, i wtedy wiedziałam , że to jeszcze nie jest ten czas. Wiem jednak, że kiedyś to nastąpi, bo PESEL jest bezlitosny, a czas płynie szybko, więc kiedyś trzeba będzie naprawdę odejść i nie będzie to łatwe.
Na szczęście to wszystko jeszcze przed panią – tym bardziej, że w artystycznych i twórczych zawodach przejście na emeryturę się przeciąga, można pracować do późnego wieku, jak choćby Krystyna Feldman, która grała mając blisko 90 lat?
Aktorzy mają ten przywilej, że mimo wieku mogą pracować dłużej. Jest też coś takiego, że mimo upływających lat ciągle czujemy się młodymi ludźmi, wręcz dziećmi., bo gdyby było inaczej, to nie bylibyśmy w stanie przygotować żadnej roli. Trzeba się przecież i powygłupiać, i zmienić głos, albo zrobić z siebie brzydką osobę lub postać, nawet karykaturę.
Jak Śmieciową Wiedźmę w „małej Syrence”…
Tak (śmiech). Kiedyś grałam w żywym planie Posłańca mężczyznę, no nie było to łatwe zadanie aktorskie, ale poradziłam sobie i nawet zabawnie wyszło. Często grałam męskie role. Ale ja nie mam z tym problemu, żeby zrobić z siebie brzydką postać, zresztą jestem aktorką charakterystyczną. Oczywiście jak byłam młoda, to grałam księżniczki, ale teraz są to inne role – na przykład Mysz w „Calineczce”, którą tak bardzo lubię, bo to złożona postać i naprawdę można dużo pokazać.
Czy przy tak wielkim zaangażowaniu w pracę i tej ogromnej pasji, miała pani momenty wypalenia zawodowego, jakiegoś kryzysu i wtedy ta przerwa, bo przecież nie gracie państwo wszyscy w każdym kolejnym, premierowym spektaklu, okazywała się potrzebna, można było nabrać do wszystkiego dystansu, odpocząć?
To między innymi po to jest, że nie wszyscy grają we wszystkim. Ale ja chyba miałam coś takiego, krótkie wypalenie zawodowe. W tej chwili już nie pamiętam, kiedy to było, to był moment – taki, że mi się nie chciało, na szczęście trwało to krótko i praca znowu zaczęła dawać mi satysfakcję. Zresztą ja nigdy nie nazywam tego pracą, bo robiłam to, co kocham przez 35 lat.
Ten jubileusz jest dla pani ważnym momentem w tym sensie, że to jakaś cezura, bo 35 lat pracy artystycznej, a już zwłaszcza w jednym miejscu, do tego z takimi efektami i nagradzanej, nie zdarza się przecież każdemu?
Za wcześniejszą pracę otrzymałam ministerialną odznakę Zasłużony dla Kultury Polskiej oraz Złoty Medal za Długoletnią Służbę od prezydenta . Teraz zaprosiłam koleżanki i kolegów na takie jubileuszowe spotkanie. Posiedzieliśmy sobie, powspominaliśmy, dyrektor Jarosław Antoniuk pięknie mi podziękował za te 35 lat pracy, usłyszałam bardzo dużo miłych słów. bardzo wzruszający dzień . Było to jednak wzruszenie pozytywne, dające siłę i moc i mam ich jeszcze na bardzo, bardzo długo. Jestem zresztą dumna z tego, że spędziłam tyle czasu w jednym miejscu, bo ludzie, szczególnie teraz młodzi, zmieniają pracę często, a ja szybko znalazłam swoje miejsce i spędziłam w nim 35 pięknych, wspaniałych lat.
Ale nie rozstaje się pani z Teatrem Lalki i Aktora? Zobaczymy jeszcze panią na jego scenie, bo życie, przynajmniej to teatralne, zaczyna się po trzydziestce? (śmiech)
Tak, a moje teatralne życie zaczyna się po mojej drugiej trzydziestce (śmiech). Niebawem zaczynamy próby „Pięknej i Bestii”- Stanisław Ochmański już odszedł z tego świata był reżyserem tego spektaklu, więc dyrektor Antoniuk wznowi ten spektakl. W nowym sezonie pojawią się też „Niesamowite przygody skarpetek”, w których też gram i wiele innych tytułów Co do dalszych planów wszystko okaże się w przyszłości; w każdym razie liczę na to, że zagram też w jakimś premierowym spektaklu.
Wojciech Chamryk