Nie schrzańcie edukacji
To nie oni nas nastawili, a my nastawiliśmy tych Państwa. – mówił Grzegorz Zaremba wiceprezydentowi Andrzejowi Stypułkowskiemu o radnych, którzy podczas protestu przed Ratuszem stanęli obok rodziców dzieci, których klasy miały być połączone. - To wyszło od nas, od dołu, od rodziców z tych wszystkich szkół.
Nerwowy, a chwilami jarmarczny przebieg miała środowa sesja Rady Miejskiej. Stało się to za sprawą protestu i reakcji władzy na niego. Demonstrację przed obradami radnych zorganizowali rodzice uczniów klas przeznaczonych do połączenia.
Kilka minut po godz. 9. kilkadziesiąt osób stanęło na Starym Rynku przed Ratuszem z transparentami: „Chcemy normalności nie chaosu w edukacji”, „Edukacja to inwestycja nie koszt do cięcia”, „Łomża mówi Nie cięciom w oświacie” czy „Referendum jesteśmy gotowi!” by zaprotestować przeciwko ich zdaniem niemądrej polityce władz miasta względem oświaty. Chodzi o pomysły łączenia klas w różnych szkołach podstawowych, a nawet w przedszkolach. Żaden z prezydentów nie wyszedł do tych rodziców, być może dlatego, kilka transparentów miało bardziej osobisty charakter np.: „Chrzanowski nie chowaj się Mieszkańcy czekają!” czy „Stypułkowski nie my cię wybraliśmy”.
„Sprawa zaczęła się od Szkoły Podstawowej nr 4” – zaczął radny Marcin Mieczkowski, który przybliżył dziennikarzom perypetie rodziców w zderzeniu z urzędnikami miejskimi i z wiceprezydentem od edukacji na czele. Przegrani z władzą o pomoc zwrócili się do niego, bo go znali.
Środowy protest zapowiadany był już od kilku dni. By do niego nie dopuścić, władze miasta na zwołanej dzień wcześniej konferencji prasowej ogłosili, że żądania rodziców spełniają i łączenia klas nie będzie. Uznając, że sprawy nie ma, radnego Marcina Mieczkowskiego wiceprezydent Stypułkowski oskarżył o sianie dezinformacji. Jak wiadomo na dezinformację najlepsza jest rzeczowa informacja, której jak później na sesji przyznawano, rodzicom nie przekazano, ale do tego wrócę.
Rodzice decyzję chcą zobaczyć na papierze, a nie na ekranie komputera, więc na protest przyszli. Przyszli także radni z klubów Przyjaznej Łomży i Koalicji Obywatelskiej, którzy ich wsparli.
„Ta dezinformacja o którą jestem oskarżany, kłamstwa i wprowadzanie rodziców w błąd, jest po stronie Pana wiceprezydenta Stypułkowskiego i Pana Chrzanowskiego, a nie po mojej stronie radnego Marcina Mieczkowskiego”. „To on powinien przeprosić moją osobę, to on mnie pomawia i oskarża o rzeczy, których nie wykonałem. .. Jestem głosem mieszkańców” - tłumaczył dziennikarzom. Radny Mieczkowski dziwił się, że nie ma wśród radnych „tych z ekipy rządzącej, z układu". Rodzicom dziękował za odwagę i za obecność. Mówił o wzywaniu na dywanik i zastraszaniu dyrektorów szkół, a nawet rodziców. „Jedna koleżanka, która brała w tym udział, została poinformowana, że będzie miała kontrolę we własnej firmie. Płaci w tym mieście podatki”. „Musimy otworzyć oczy” - nawoływał. Do radnych apelował by liczyli się z głosem swoich wyborców. „Nie może być tak, że ludzie, wasi wyborcy, boją się wyjść na ulicę i mówić o swoich problemach”.
Radna Ewa Chludzińska, jednocześnie szefowa ZNP w Łomży wskazywała na brak pomysłu rozwoju edukacji w mieście, która tak znaczną część budżetu i życia pochłania. Wspomniała o dezorganizacji pracy w przedszkolach w związku z oszczędnościami, wynikającymi z łączenia grup. Na koniec manifestacji wznoszono okrzyki: "nie damy się zastraszyć", czy "referendum".
Po proteście część rodziców udała się na sesję Rady Miejskiej, by tam swoje problemy przedstawić radnym. Zanim przedstawiciela rodziców dopuszczono do głosu, widzowie transmisji oglądali swoisty jarmark prezydenta i radnych. To określenie radnego Wojtkowskiego być może wzięło się ze spostrzeżenia wiceprezydenta Stypułkowskiego, który u swoich adwersarzy dostrzegał wystającą słomę. Zdziwiony obecnością rodziców zarządzający łomżyńską edukacją wiceprezydent sugerował, że ktoś nimi manipuluje, a całe działania są pod publiczkę.
Historię rozwoju protestu przypomniała radna Chludzińska. Jak mówiła po raz pierwszy kwestia łączenia klas stanęła 16. stycznia br, kiedy to rodzice z SP7 przyszli na komisję edukacji. Sprawa odżyła, gdy o to samo zaczęli alarmować rodzice dzieci z SP4, którzy na piśmie od wiceprezydenta otrzymali odpowiedź, że trwanie obecnego stanu jest organizacyjnie i ekonomicznie nieuzasadnione.
W trakcie dyskusji, nawet jarmarcznej, do zastępcy prezydenta Andrzeja Stypułkowskiego, który tak ochoczo oskarżał o dezinformacje, zaczęło docierać, że mimo zapewniania o otwartości na rozmowę, często tej rozmowy brakowało. Jako dezinformację zarzucał prezentowanie łączenia klas, o których on zarządzający nie wiedział. To ewidentnie pokazało, że komunikacja z obywatelami w Ratuszu leży. Nie chodzi o propagandę sukcesu, która trwa wiele lat, ale o prawdziwą informację, która tej mitycznej dezinformacji mogłaby zapobiec, albo ją skorygować. Zauważył to radny Piotr Chmielewski, który przyznał, że „coś nie pykło”. Widzi także konieczność funkcjonowania Centrum Informacyjnego Miasta. Być może, ale rzetelną informację można mieszkańcom świadczyć już dziś.
Przedstawiciel rodziców, którego wreszcie dopuszczono do głosu stwierdził, że „to nie oni nas nastawili, a my nastawiliśmy tych Państwa”. W ten sposób Grzegorz Zaremba odpowiedział wiceprezydentowi Stypułkowskiemu o wykorzystaniu tych rodziców przez kogoś. Wiceprezydentowi wypominał hipokryzję i mijanie się z prawdą. „To wyszło o nas, od dołu, od rodziców z tych wszystkich szkół”. Przyznał, że jako mieszkańca zabolał go sposób podejścia do tematu, tj „za naszymi plecami”. „Szukajcie oszczędności gdzie indziej. Nie schrzańmy edukacji” - apelował.
W dyskusji wypłynęła także kwestia spadku ilości dzieci. Przewodniczący Wiesław Grzymała wspomniał, że do przedszkoli przyjęto o 130 dzieci mniej, co jego zdaniem powinno przybliżać nas do dyskusji o kształcie edukacji w mieście. Także wiceprezydent Andrzej Stypułkowski podnosił, że demografia jest nieubłagana i trzeba się będzie z nią mierzyć.