Przejdź do treści Przejdź do menu
środa, 24 kwietnia 2024 napisz DONOS@

Łomżynianka objawieniem tegorocznej Walizki

Główne zdjęcie
Anna Domalewska jako młody Einstein

Nawet jeśli ktoś nie interesuje się filmem, to w ostatnich latach nie mógł nie dostrzec niebywałego rozkwitu kariery Piotra Domalewskiego, reżysera, scenarzysty i aktora pochodzącego z Łomży. Nie jest to jedyna, tak utalentowana, pociecha cenionych nauczycieli Wiesławy i Krzysztofa Domalewskich, bowiem ich córki również wybrały artystyczną ścieżkę kariery. Anna Domalewska ma już na swym koncie pierwsze sukcesy, włącznie z nagrodą Polskiego Ośrodka Lalkarskiego POLUNIMA dla najbardziej obiecującego młodego aktora-lalkarza roku. W piątek zagrała główną rolę w konkursowym spektaklu „Planeta Einsteina” kieleckiego Teatru Lalki i Aktora „Kubuś” podczas 34 Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Walizka.

Wojciech Chamryk: Pamięta pani swoją pierwszą Walizkę, udział w niej jako widza?

Anna Domalewska: Pamiętam. Taki bardziej świadomy udział to było obejrzenie spektaklu moich późniejszych kolegów z Białostockiego Teatru Lalek. Byłam wtedy w liceum, udało mi się wejść po znajomości na przedstawienie grane w MDK-DŚT, gdzie wtedy śpiewałam w zespole. Nie pamiętam co to był za spektakl, ale zrobił na mnie ogromne wrażenie, znacznie większe niż spektakle dramatyczne. Lalki wydały mi się ciekawsze, bo posługują się znakiem, formą, metaforą, czymś, czego w teatrze dramatycznym bardzo mi brakuje. Później chodziłam już na kolejne spektakle w ramach Walizki regularnie, zresztą wydaje mi się, że było tak również w czasach mojego dzieciństwa, ale tego po prostu nie pamiętam. Chodziłam też jako dziecko do naszego teatru razem ze szkołą, z rodzicami w weekendy, albo jeździliśmy do Białegostoku czy Warszawy na jakieś spektakle. Teatr tutaj zawsze kojarzył mi się z taką radością, oczekiwaniem na coś zupełnie nowego, czym tym razem zostanę zaskoczona, a lalki były czymś fascynującym.

W.C.: Chociaż, paradoksalnie było tak, że na początku teatralnej drogi te lalki pani aż tak nie fascynowały?

A.D.: One podobały mi się jako widzowi, ale myślałam, że jak się jest aktorem, to jest się na scenie w dramacie i tak to powinno wyglądać. Lalki jakoś mi do tego nie pasowały.

 

W.C.: Myślała pani: to jest aktor z prawdziwego zdarzenia, lalkarz niekoniecznie?

A.D.: Tak. Przy czym zdarza mi się, że ktoś pyta: kiedy zaczniesz pracować w normalnym teatrze?

Oczywiście zaciskam wtedy zęby i denerwuję się, bo teatr lalkowy też jest przecież zupełnie normalnym teatrem, tylko używamy trochę innych środków. Wydaje mi się przy tym, że to przenikanie się formy, tańca, muzyki, jakiegoś ruchu czy światła w teatrze – czy to dramatycznym, czy lalkowym, czy muzycznym – jest w tej chwili tak rozpowszechnione, że tak naprawdę w każdym teatrze jest miejsce na każdy z tych elementów. 

W.C.: Czyli realizować można się wszędzie, a rola w „Planecie Einsteina” daje pani pod tym względem duże możliwości, bo gra pani dziecko, ale na swój wiek bardzo dojrzałe?

A.D.: To prawda. Ten spektakl to dla mnie pod każdym względem milowy krok, jeśli chodzi o mój rozwój. Wydaje mi się, że do momentu, kiedy nie poznałam małego Einsteina, byłam trochę skrępowana, ukrywałam się za tymi lalkami, wydawało mi się, że jako lalkarz powinnam być trochę za parawanem. A ten spektakl i praca z Robertem Drobniuchem, którego będę zawsze wychwalać pod niebiosa (również reżyser spektaklu „Gniazdo”, za udział w którym Anna Domalewska otrzymała nagrodę Polskiego Ośrodka Lalkarskiego POLUNIMA dla najbardziej obiecującego młodego aktora-lalkarza roku 2018 – red.), dała mi bardzo dużo pod względem warsztatu, bardzo dużo nowych informacji: na temat mnie samej, jakie mam możliwości, ile jeszcze mogę zrobić i jak bardzo samą siebie przeskoczyć, bo tak naprawdę z każdym spektaklem wszyscy jesteśmy coraz lepsi; jest on bardzo rozwijający i mam nadzieję, że widzowie również coś z niego wynoszą. 

 

W.C.: Na pewno. Fakt, że jest to główna rola, jest pewnym obciążeniem, skoro cały czas jest pani w centrum uwagi?

A.D.: Jest w tym sensie, że to na mnie trochę spada odpowiedzialność za to, czy tempo spektaklu będzie się utrzymywało, czy widz cały czas będzie skupiony. Jest bowiem tak, że tak naprawdę jestem pierwszą osobą, którą widz musi polubić, jakkowiek utożsamić się, a nawet jeśli nie utożsamić czy polubić, to mieć do niej jakikolwiek stosunek.

W.C.: Zainteresować się tym, co ma pani do przekazania?

A.D.: Dokładnie. Jeśli od pierwszej chwili nie chwycę widza i nie przyciągnę jego zainteresowania, to z każdą minutą będzie o to coraz trudniej. Jest to więc bardzo duże zadanie, ale na scenie są też koledzy (Mama - Jolanta Kęćko, Tata - Michał Olszewski, Lolo - Błażej Twarowski, Dudzik - Rafał Iwański, Albert Einstein - Zdzisław Reczyński), którzy, kiedy powinie mi się noga albo źle wejdę czy troszeczkę nie dogram, zawsze są czujni, podbijają tempo i mogę liczyć na ich wsparcie, bo na  scenie jesteśmy jak jeden organizm. Jest to więc duża odpowiedzialność, którą co prawda biorę na siebie ja, ale zawsze mogę polegać na ludziach, z którymi jestem na scenie – mówię to bez cienia udawania, to są naprawdę świetni aktorzy.

 

W.C.: Ta nagroda POLUNIMY pozwoliła pani uwierzyć w swoje możliwości, była bodźcem do jeszcze bardziej wytężonej pracy?

A.D.: Nie. To jest oczywiście bardzo miła nagroda i każdy lubi poczuć się doceniony, niezależnie od tego jaki zawód wykonuje, zobaczyć, że to, co robi jest dobre. Jeśli o to chodzi, to bardzo się cieszę, bo to był dla mnie znak, ważna informacja: tak, idziesz w dobrym kierunku. Nie mam jednak braku poczucia własnej wartości, ja wręcz za dużo od siebie wymagam. W związku z tym wiem, że mogę dużo, ale chcę jeszcze więcej. Uznałam więc: OK, to teraz nie siadaj, tylko pracuj jeszcze więcej i idź wyżej, jeszcze wyżej – ta nagroda bardzo mnie zmobilizowała, nie było mowy o sytuacji, że już jest super i nie trzeba się już więcej starać ani rozwijać. Oczywiście to wyróżnienie, ale tak naprawdę nie nagrody mnie motywują, a właśnie ciągła próba przeskoczenia samej siebie, pokonania swoich barier. 

W.C.: Ale fakt, że zagrała pani główną rolę podczas międzynarodowego festiwalu w rodzinnym mieście na pewno jest dla pani czymś bardzo ważnym, czymś co trudno przecenić?

A.D.: To dla mnie wielka radość! Bardzo lubię to miasto, ono kojarzy mi się trochę z Nibylandią, że jak się tu przyjeżdża, co ma pewnie związek z tym, że są tu moi rodzice, czuję się trochę jak dziecko. Każdy przyjazd i pobyt w Łomży bardzo mnie cieszy, a już szczególnie możliwość wystąpienia na tej scenie. Przychodziłam tu jako dziecko, cieszyłam się oglądając spektakle i zawsze marzyłam o tym, żeby też czegoś takiego doświadczyć, stanąć na tej scenie. I udało się, a moja radość jest tym większa, że zostaliśmy bardzo dobrze przyjęci przez publiczność – daliśmy z siebie wszystko i myślę, że nas zapamiętają. To było cudowne, zwłaszcza, że moi rodzice również byli na spektaklu, więc było to bardzo wzruszające i trudno opanować emocje. 

Wojciech Chamryk


 
Zobacz także
 

W celu świadczenia przez nas usług oraz ulepszania i analizy ich, posiłkujemy się usługami i narzędziami innych podmiotów. Realizują one określone przez nas cele, przy czym, w pewnych przypadkach, mogą także przy pomocy danych uzyskanych w naszych Serwisach realizować swoje własne cele i cele ich podmiotów współpracujących.

W szczególności współpracujemy z partnerami w zakresie:
  1. Analityki ruchu na naszych serwisach
  2. Analityki w celach reklamowych i dopasowania treści
  3. Personalizowania reklam
  4. Korzystania z wtyczek społecznościowych

Zgoda oznacza, że n/w podmioty mogą używać Twoich danych osobowych, w postaci udostępnionej przez Ciebie historii przeglądania stron i aplikacji internetowych w celach marketingowych dla dostosowania reklam oraz umieszczenia znaczników internetowych (cookies).

W ustawieniach swojej przeglądarki możesz ograniczyć lub wyłączyć obsługę plików Cookies.

Lista Zaufanych Partnerów

Wyrażam zgodę