Przejdź do treści Przejdź do menu
czwartek, 25 kwietnia 2024 napisz DONOS@
Anna Maria Badyda

Genek

6 stycznia 2004 roku na Wólce Węglowej w Warszawie został pochowany Genek Piaścik, absolwent z 1948 roku naszego łomżyńskiego LO (klasa matematyczno-fizyczna).

Uczyliśmy się razem w latach 1946–48, a było nas w klasie 23 lub 24 osoby. Wychowawcą był prof. Zygmunt Filipczak, który uczył nas fizyki. Genek ze strony Matki z domu Dziarskiej, był bliskim krewnym Janusza Dziarskiego i Elży Chętnikównej – Grabskiej, a więc i profesora Adama Chętnika. (Starosta naszej klasy Zbyszek Krejszef był też ich bliskim kuzynem). Ze strony Ojca był dalekim krewnym prof. Franciszka Piaścika. Genek należał do najlepszych uczniów naszej klasy. W rankingu ocen miał chyba drugie miejsce, ale niewątpliwie był najinteligentniejszy, najbardziej zdolny z nas wszystkich, przy czym jego zdolności były tak wszechstronne, że można by Go śmiało zaliczyć do ludzi renesansu. Na pewno w klasie był najlepszym matematykiem, pisał piękne wiersze, w tym sonety, grał na skrzypcach i miał zdolności malarskie (dwukrotnie bez trudu zdał na architekturę w Warszawie). Przy tych zaletach był człowiekiem bardzo, bardzo skromnym, łagodnym, pogodnego – wręcz wesołego usposobienia, wyjątkowo życzliwym dla otoczenia. W życiu uczniowskim ta ostatnia zaleta szybko o sobie daje znać. Iluż kolegów wyprowadzał z dołka matematycznego! Ja sama, dzięki Jego talentowi pedagogicznemu, z naciąganej czwórki u pani prof. Nożewskiej na małej maturze, wskoczyłam na mocną piątkę w liceum. Opowiadał mi też Tadeusz Michałowski, który mieszkał z Nim (krótko) w domu akademickim, że Genek przez dwa wieczory tak wyłożył mu zasady geometrii wykreślnej, że ten zdał ją na piątkę w indeksie. Genek należał nie tylko do ludzi skromnych, ale i raczej nieśmiałych, choć bardzo opanowanych. Kiedy przygotowywał się do lekcji, tego chyba nikt nie wiedział, może Zbyszek Krejszef? Mieszkał ze swoją Matką (Ojciec zmarł tuż po wojnie) daleko, za koszarami. Miał więc do szkoły spory kawał drogi (przecież pieszo), udzielał korepetycji, głównie z matematyki, dzięki którym utrzymywał właściwie Matkę i siebie. A do lekcji w szkole był zawsze perfekcyjnie przygotowany, nie stroniąc od życia koleżeńskiego. Aby ten konterfekt nabrał rumieńców, opowiem o jego „wpadce”, którą nieraz po latach przy spotkaniach, na wesoło wspominaliśmy. Był otóż rok 1947. Właśnie świeżo przenieśliśmy się wiosną z „budynku Chodźki” przy ul. Zjazd, do nowo odbudowanego przy ul. Bernatowicza. W szkole trwały przygotowania do uroczystego powitania sztandaru przedwojennej szkoły, odnalezionego chyba w strzępach, na terenie Prus. Przygotowaniami kierowała profesor od historii – Jagoda Dąbrowska. Ona to Genkowi powierzyła napisanie i wygłoszenie mowy powitalnej ze strony uczniów. Genek ułożył naprawdę piękną mowę. Umiał ją na pamięć, co kilka razy ze mną sprawdzał – przede wszystkim przed panią Jagodą. Stałam niedaleko gdy Genek odważnie wyszedł przed zgromadzoną na placu szkolnym publiczność. Dwa pierwsze słowa zabrzmiały nawet donośnie: „Ty, symbolu!” – powiedział dobitnie. I potem nastała cisza... Cisza, która się wzmagała... Genek stał spokojnie jakąś minutę, ale nie odbierał żadnych podpowiedzi. Nie pamiętam co się potem działo. Byłam w szoku! A Genek zniósł tę porażkę mężnie. „Doznałem po prostu chwilowej amnezji” – wyjaśnił uśmiechnięty. Taki właśnie był! Nie dramatyzował, nie histeryzował. Dziwnie skojarzyło mi się tamto zdarzenie teraz, w trakcie pisania z tym z początku stycznia tego roku. Zadzwoniła do mnie Stenia Kozikowska z Ursusa, też z naszego rocznika. Spotykaliśmy się u niej kilka razy w paroosobowej grupie z klasy. – Niuśka! Przed chwilą dzwonił do mnie Genek i składał noworoczne życzenia. Czuję, że on chciałby, abyś do niego zadzwoniła! Zrób to! Wiedziałam o Genka chorobie. Zadzwoniłam w minutę. Genek ucieszył się, a głos Jego brzmiał tak naturalnie, jakby był najzdrowszy. Mówił w sposób spokojny o swoim zdrowiu. Był serdeczny! Rozmawialiśmy dość długo. Wyraziłam troskę o Jego gardło, coś próbowałam radzić. Skierował łagodnie rozmowę na inne tory. Za dwa dni nie żył... Zbyszek, który głównie zajął się organizacją pogrzebu, wiedział o tej rozmowie. W dniu pogrzebu pogoda w Warszawie była fatalna, szczególnie dla ludzi w naszym wieku. Wilgotna zamieć śnieżna, ślizgawica, ostry wiatr; komunikacja miejska po południu prawie sparaliżowana. Z naszego rocznika przybyło na pogrzeb siedem osób. Po Mszy żałobnej w kościele na Wólce Węglowej szliśmy długo, długo w kondukcie pogrzebowym. A było nas może wszystkich zaledwie 20 osób. Pochowano Genka w grobie razem z Matką. Zbyszek wraz z rodziną zaprosił wszystkich na gorący obiad w restauracji obok cmentarza. Rozmawialiśmy chyba ponad trzy godziny. Głównie o Genku. Był niepospolitą osobą w naszym gronie. Myślę, że wdowa po zmarłym słuchała ze wzruszeniem wspomnień o swoim Mężu, bo to były piękne wspomnienia. Uśmiechała się łagodnie.

Anna Maria Badyda


 
 

W celu świadczenia przez nas usług oraz ulepszania i analizy ich, posiłkujemy się usługami i narzędziami innych podmiotów. Realizują one określone przez nas cele, przy czym, w pewnych przypadkach, mogą także przy pomocy danych uzyskanych w naszych Serwisach realizować swoje własne cele i cele ich podmiotów współpracujących.

W szczególności współpracujemy z partnerami w zakresie:
  1. Analityki ruchu na naszych serwisach
  2. Analityki w celach reklamowych i dopasowania treści
  3. Personalizowania reklam
  4. Korzystania z wtyczek społecznościowych

Zgoda oznacza, że n/w podmioty mogą używać Twoich danych osobowych, w postaci udostępnionej przez Ciebie historii przeglądania stron i aplikacji internetowych w celach marketingowych dla dostosowania reklam oraz umieszczenia znaczników internetowych (cookies).

W ustawieniach swojej przeglądarki możesz ograniczyć lub wyłączyć obsługę plików Cookies.

Lista Zaufanych Partnerów

Wyrażam zgodę