Krótkie historie długiego czekania. Na azyl i spokój.
- Nie zamierzałem być Ukraińcem, w Doniecku chodziłem do szkoły rosyjskiej, w jednej czwartej jestem Polakiem, w jednej czwartej Tatarem, mój ojciec wychowywał się w kołchozie, swój dowód tożsamości dostał dopiero, jak poszedł na studia, wcześniej był numerem na liście kołchozowej... - te zwierzenia jednym tchem wyrzuca z siebie na poły biograficznie bądź teatralnie Artem Kozlov (lat 27) z Kijowa na bulwarze nad Narwią w Łomży. Mężczyzna dwa lata temu przeniósł się do Warszawy, został informatykiem w koncernie amerykańskim i aktorem grupy Strefa WolnoSłowa, ukazującej życie w targanej wojnami i udręczonej biedą i głodem globalnej wiosce. Wystąpił z ok. 20 kolegami na Wielokulturowym Podwórku, jakie stworzyła Fundacja Ocalenie w Dniu Uchodźcy, gdzie wolontariusze kleili chińskie latawce i skręcali z drucików ludziki i samochodziki, pokazując – jak tłumaczy Kamil Kamiński z Ocalenia – przestrzeń zabawy, rozmowy i spotkania z „obcymi”.
Wiktoria Malinowska (lat 87) ociera łzę. Stoi dziarsko o dwóch kulach. Przyjechała z Augustowa na rehabilitację kręgosłupa w centrum Caritas. Słucha uważnie Artema z Ukrainy, czasem kiwa głową.
Globalna wioska coraz gęściej zaludniona
W sobotę, chmurną, zimną i wietrzną, takich jak ona przygodnych spacerowiczek po bulwarze jest niewiele. Kilkadziesiąt osób, a drugie tyle Czeczenów z rodzinami. Młodsi tańczą, starsi częstują gości smakołykami kuchni Kaukazu. Ale wrażenie, że coś się dzieje, powstaje dzięki stanowiskom „warsztatowym” na trawnikach z leżakami. Grupki rodziców i dzieci zajmują się rękodziełem: z Adamem Babielem mogą w niebo puszczać latawce w formie kolorowego czworościanu o bokach trójkąta. Z 20-letnim Adamem Maliszewskim z wydziału afrykanistyki UW i Lionelem Obino (25 l.) z Kenii próbują budować zabawki: z kulki papieru główka, owinięta w skrawek folii, z drucików sylwetka i ręce ludzika, jakby siedzącego w galimoto, co w języku suahili oznacza jakby samochód. Artem nie wierzy, że uda mu się zrobić zabawkę z drutu, ale po kwadransie, choć bez auta, ludzik w żółtej koszuli z pomocą Patrycji Kozieł powstaje. Mężczyzna wkłada dziełko do kieszonki plecaka.
- Świat ma w dupie Ukrainę, tak jak jeńcy obozów pracy w Chinach mają w dupie mnie, a ja mam w dupie jeńców obozów pracy - wchodzi w słowo Artemowi inny uchodźca, siedzący obok cicho na ławeczce. Kiedy do polemiki przyłącza się trzeci, awantura już gotowa. Tak zaczyna się kłótnia, czy prowadzić żmudne negocjacje w konfliktach, czy wyprowadzać wojska, żeby szybko zaprowadziły porządek. A gdyby w ruch poszły pięści, a nie słowa? Różne języki, różne poglądy, różne potrzeby i interesy. - Świat to my wszyscy... – rzuca któryś pojednawczo. Kilkuminutowa scenka się kończy.
„Ja wam współczuję, że się tułacie po świecie...”
Stara Wiktoria Malinowska znów ociera łzę. Zamyślona. Przez kilka minut stała dziarsko o dwóch kulach, przysłuchując się opowieści Artema i jego kolegów. Przy innych ławeczkach inne historie: kobiety z ośrodka dla uchodźców z Gruzji przedstawiają swoje losy, a gdzieś indziej Wietnamka, a nawet... trójka Polaków z lat 80 XX wieku. - W plenerowo-ulicznym spektaklu pokazujemy kawal historii uchodźczej, bo przecież historia Polski, na przykład, w okresie powstania listopadowego i powstania styczniowego w XIX wieku i wypraw „za chlebem” do Ameryki to historia uchodźcza – przekonuje Tomasz Gromadka (lat 28), autor scenariusza „Krótkich historii długiego czekania”, który tekst sztuki oparł na rozmowach z uchodźcami ośrodka przesiedleńczego w stolicy, gdzie na przystankach autobusowych ma być pokazany spektakl. - XX wiek nas nie oszczędzał, szukaliśmy ocalenia. pomocy i pracy w Argentynie, Anglii i Francji. Tak było z Polakami w stanie wojennym...
- Punktem wyjścia były warsztaty teatralne od początku kwietnia z uchodźcami, czytającymi „Trzy siostry” Antoniego Czechowa – dodaje reżyserka Alicja Borkowska (lat 29). - Tam siostry swoje trudne losy analizowały, tutaj nasi aktorzy amatorzy, dla których fabuła sztuki to historia ich życia... Wiktoria Malinowska nie grała na bulwarze nad Narwią. Przysiadła z młodszym o 60 lat Artemem na ławeczce. - Miałam 13 lat, jak w roku 1940 wywieźli nas Rosjanie do północnego Kazachstanu, sześc lat tam byłam na zsyłce z mamą i czwórką rodzeństwa... Bez taty, jego NKWD-ziści z domu zabrali jeszcze w 1939, do dzisiaj nie wiem, gdzie go zamęczyli, ani gdzie jest pochowany. Ja wam współczuję, że się tułacie po świecie. My w Kazachstanie też nie mieliśmy domu, tylko ziemianki. Z głodu obierki ziemniaków się jadło albo zielsko jakieś. Też tęskniliśmy, tak jak wy, do ojczyzny... Jak po sześciu latach z wagonu wychodziliśmy, to ludzie klękali, całowali ziemię, i tulili się do niej. Wieczorem na trzech ekranach między arkadami Starego Rynku wyświetlano etiudę społeczną o uchodźcach pt. „Cze cze”. W przestrzeni miejskiej zaistniała praca dyplomowa - z pracowni prof. Krzysztofa Wodiczki - Olgi Borawskiej (lat 24), pochodzącej z Łomży studentki ASP w Warszawie.
Mirosław R. Derewońko