Misterne palmy spod Wilna na Starym Rynku w Łomży
- W naszej rodzinie palmy wielkanocne wije się od czterech pokoleń, czyli od ponad stu lat – mówi z satysfakcją Alina Alencinowicz- Rynkiewicz (lat 30) z miejscowości Wajwodiszki, położonej pięć kilometrów od Wilna na Litwie. - Wiła moja prababcia i babcia, a ja nauczyłam się robienia tych palm od mojej 55-letniej mamusi Stanisławy. Trudno właściwie powiedzieć, ile czasu wije się jedną palmę, która ma od pół metra do trzech, bo my z mężem zajmujemy się tym już zawodowo przez cały Boży rok.
Do Łomży po raz czwarty zaprosiła Alinę Alencinowicz-Rynkiewicz i jej męża Stanisława Rynkiewicza prezes łomżyńskiego oddziału Wspólnoty Polskiej Hanka Gałązka. W słoneczną sobotę na Starym Rynku panuje straszny ziąb, może jakieś 10 stopni mrozu, więc pani prezes rozgrzewa rodaków z Wileńszczyzny gorącą herbatą.
- Sami siejemy żyto i owies do strojenia palm, sami hodujemy kwiatki: cimotkę, mietlicę czy suchotniki – opowiada palmiarka z Wajwodiszek, z którą przyjechały również przyjaciółka i dwie kuzynki. - Nazwy palm wileńskich są różne, zależnie od kształtu ozdób ze zbóż, traw i kwiatków: wałkowa, grzybki, jaka wielkanocne, baloniki, serca... Myślę, że są ładne, dokładnie zrobione, i kosztują od 10 do 20 zł.
Na dwóch długich stołach, obstawionych zewsząd wazonami palm, leżą smakołyki wileńskie: chleby razowe z kminkiem i miodem oraz wędliny. Zwraca uwagę kulisty kindziuk z najlepszego mięsa, ale ślinka leci na widok także specyficznego „salami” i kiełbasek domowych. A kto nie spróbował litewskich kibinów, podłużnych pierogów z mięsnym farszem, może tylko żałować, że nie wybrał się w sobotę przed Niedzielą Palmową sam czy z rodziną na spacer po łomżyńskiej starówce.
Mirosław R. Derewońko