Nie chcą Gościńca, tylko pieniędzy na kulturę
- Podstawową bolączką twórców amatorów w Łomży i powiecie łomżyńskim jest zupełny brak promocji naszych działań i wytworów rękodzielnictwa – martwi się Andrzej Drozdowski z Łomży, na co dzień nauczyciel wychowania fizycznego i zapalony rzeźbiarz w drewnie, który z pięciorgiem znajomych twórców spotkał się, aby porozmawiać o problemach, jakie nurtują ich środowisko. - Oczekiwalibyśmy od władz, organizacji, ale i od siebie samych, możliwości pokazania się, żeby to, co robimy, nie trafiało do szafy. Zainteresowanie naszą twórczością jest teraz praktycznie zerowe.
Kiedy przez godzinę słuchało się szóstki dyskutujących na żywo i wielowątkowo twórców, trudno było połapać się, po co się spotkali i co chcieliby osiągnąć. Pierwsze wrażenie było takie, że sami potrzebują jakiegoś forum, na którym mogliby wymieniać poglądy i szukać sposobów zaradzenia owemu „zerowemu zainteresowaniu swoją twórczością”. Jak jeden mąż powtarzali, że potrzebna jest im promocja, że do społeczeństwa nie dociera informacja o pasji i pracach rękodzielniczych.
Nazywają samych siebie gatunkiem wymierającym. Narzekają, że mówi się o kulturze ludowej, o sięganiu do korzeni, a jednocześnie – jak twierdzą – ponad połowa budżetu na instytucje i imprezy kulturalne w województwie podlaskim trafia do Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku.
Opera i Gościniec pożerają budżet kultury
Nie podoba się części, że Regionalny Ośrodek Kultury w Łomży organizuje imprezy z ogromnym budżetem – jak Muzyczne Dni Drozdowo Łomża – wydając pieniądze na artystów z zewnątrz, gdy powinien raczej zadbać o los artystów miejscowych i z okolicy, skoro jest placówką powiatową. - Zupełnie inną siłę przebicia mielibyśmy jako członkowie stowarzyszenia – zastanawia się rzeźbiarz i podaje przykłady imprez w Podlaskiem, jak targi w Choroszczy, gdzie członkowie stowarzyszeń za stoisko nie płacą, jak miejscowi, zaś przyjezdni niezrzeszeni – po kilkaset złotych. Cześć imprez przekazano w ręce prywatne. - Chciałem z „końmi w drewnie” pojechać do Janowa Podlaskiego, ale skierowano mnie stamtąd do Warszawy i dowiedziałem się, że stoisko kosztuje 500 zł... A gdzie moja praca, czas i koszty dojazdu z Łomży do Janowa i z powrotem...? - opowiadał rozgoryczony.
Suchej nitki dyskutanci nie zostawili na idei Gościńca Łomżyńskiego, rozdymanej jednodniowej imprezie latem na Muszli. Twórcy krytykowali, że za pieniądze z kasy miasta MDK-DŚT powinien organizować imprezy latem co tydzień, żeby ludzie mieli gdzie pójść całymi rodzinami, a nie jeden koncert, którego dekoracja to mega butla piwa i ogródek pijaków u podnóża skarpy przy Zjeździe... Gościńcowi dostało się też za promowanie pod szyldem imprezy kulturalnej zwykłego targowiska, gdzie królują handlarze popcornem i chińszczyzną, a nie wytwórcy rękodzieła i miejscowi artyści.
- Różne ROK-i i GOK-i to ośrodki azylanckie, tam co pięć lat dyrektora trzeba by wymieniać, bo ludzie się wypalają – ostro ocenił sytuację i kadrę rzeźbiarz Kazimierz Krupiński, ze wsi Sierzputy Zagajne koło Łomży. - Nas na targach traktuje się jak zwykłych handlarzy, choć nimi nie jesteśmy.
Gościniec z większym hukiem, niż to warte
Kim zatem są i ilu ich jest...? Na spotkanie dyskusyjne do Restauracji Na Farnej zaprosili około 20 osób, lecz przypuszczają że w Łomży i powiecie jest ich znacznie więcej. Chcieliby z tą informacją dotrzeć do pozostałych, aby podjąć działania przed zbliżającymi się obchodami 600-lecia miasta i, oczywiście, kolejnym Gościńcem, z którego organizacji nie wycofał się prezydent M. Chrzanowski. Wśród inicjatorów są: szydełkująca serwety i firany oraz wyszywająca wzory na tkaninach Elżbieta Siedler, Marianna Teśluk, zajmująca się haftowaniem, rolnik i rzeźbiarz Jan Siedler, brat Elżbiety, i jego szydełkująca żona Irena. - Robię makatki przedpotopowe, jakie znalazłam na strychu u babci – wyjaśnia pani Marianna. - Z napisami zabawnymi: „Dobra żona tym się chlubi, że gotuje, co mąż lubi” lub „Żona gruba – męża chluba”. Ale chętniej kupują makatki ludzie z małych miejscowości...
-Ameryki nie odkryliśmy, liczyliśmy, że będzie więcej ludzi – podsumowywał spotkanie Kazimierz Krupiński. - 600-lecie Łomży zbliża się szybkim krokami. Jak co roku miasto wpompuje w zabawę z „gwiazdą” Gościńca na jeden wieczór, np., jakieś 100 tys. zł, to za trzy lata wszyscy zakrzykną, że nie starczy na nic z polotem, co przetrwałoby pokolenie... Jak się nie ma kasy, to się powoli składa i nie robi raz do roku imprezy z większym hukiem, niż to warte. Od zarania dziejów wiadomo, że jak naród głodny, władza robi igrzyska. Bo tak samo jest z Operą, że kultura w województwie głoduje.
Mirosław R. Derewońko